Mały Szlak Beskidzki to przyjemny, nietrudny technicznie i organizacyjnie szlak, który pozwoli zaznać średnio-dystansowej górskiej wędrówki. 137 kilometrów w otoczeniu gór, grzbietów i wierzchołków. Prowadzi przez atrakcyjne widokowo oraz turystycznie obszary Beskidu Małego, Makowskiego i Wyspowego – idealne na górski rozruch.
Mały Szlak Beskidzki to mniejszy brat słynnego Głównego Szlaku Beskidzkiego. Biegnie przez Beskid Mały, Średni (Makowski) i Wyspowy, czyli te pasma, które GSB pomija. Odcinki szlaku były znakowane już dość wcześnie, począwszy od 1927,kiedy pierwsze kilometry MSB znakował Władysław Midowicz. W 1927 roku oznaczył na czerwono odcinek z przełęczy Kocierskiej na Leskowiec. W kolejnych latach czerwony szlak znakował także jego przyjaciel ze szkolnej ławki Józef Merta, który w 1928 roku wyznakował odcinek z Porąbki na przełęcz Kocierską. Odcinek MSB na trasie Myślenice – Lubomir – Lubogoszcz – Luboń Wielki był pierwszym znakowanym szlakiem w Beskidzie Średnim i Wyspowym. Pod nazwą Szlak Harcerski został wyznakowany przez PTKraj z Myślenic. Poszczególne odcinki Małego Szlaku Beskidzkiego istniały już przed jego oficjalnym utworzeniem/połączeniem w całość i bywały znakowane także w innych kolorach. Przebieg MSB zmieniał się przez lata, w związku z różnymi przebudowaniami w terenie, np. budową jeziora zaporowego w Świnnej Porębie.
Każdy może znaleźć swój powód na przejście Małego Szlaku Beskidzkiego. Można sprawdzić swoje możliwości, wytrzymałość, samopoczucie podczas ponad 130-kilometrowego marszu. To świetna okazja, aby spędzić czas w otoczeniu gór, aby poznać góry tak od środka i na dłużej, zanurzając się w nich całkowicie na kilka dni. Szlak prowadzi przez atrakcyjne widokowo oraz turystycznie tereny, może być więc sposobem na zwiedzanie i poznanie. Bez wątpienia takie piesze wędrówki są kwintesencją ekoturystyki. Odizolowanie od zwykłej codzienności powala wyraźniej spojrzeć na świat dookoła – rzeźbę terenu, rosnące wzdłuż szlaku rośliny czy spotykane osoby. MSB to także trafiony sposób, aby sprawdzić czy lepiej wędruje nam się w samotności czy jednak wolimy mieć obok siebie kompana podróży. To także dobry sprawdzian czy preludium do długodystansowych szlaków jak GSB, GSS czy Szlaku Karpackiego.
Informacje podstawowe
Długość Małego Szlaku Beskidzkiego to 137 kilometrów (według mapy-turystycznej 134,5 km). Ilość dni potrzebnych na przejście szlaku zależy od kondycji i możliwości fizycznych, a także od chęci, pomysłu i planu. Dzieląc szlak na 4 dni, średni dystans do przejścia wyniesie34 km na dzień. Na 5 dni – 27km/dzień. Przede wszystkim należy więc przemyśleć szlak względem swoich wcześniejszych wędrownych doświadczeń oraz tego czy chcemy szlak przejść szybko i na sportowo, czy raczej wolimy niespiesznie delektować się każdym kilometrem.
Warto pamiętać, że szlak kończy się na szczycie Lubonia Wielkiego, więc do tych 137 km należy jeszcze doliczyć kilka kilometrów na zejście. Schodząc do Rabki Zarytego będzie to dodatkowo 3,5 km, do centrum Rabki 7,5 km. Osoby, które planują zwiedzanie przyszlakowych atrakcji, jak muzea czy miejscowości, powinni doliczyć odpowiedni czas na te aktywności.
Ja rozplanowałam swój szlak na 4 i pół dnia, co okazało się idealne. W drodze byłam przez cały dzień, zawsze z zapasem sił. Nie spieszyłam się, pozwalając sobie na doświadczenie wędrówki. Po całodniowym marszu, zaraz przed zachodem słońca zawsze wyrastał przede mną jakiś obiekt noclegowy. A kończąc szlak przed południem dnia 5-tego, miałam jeszcze sporo czasu, aby dojechać do mojej kolejnej destynacji.
Noclegi
Szlak nie obfituje w punkty noclegowe typu wiaty czy chatki, które mogłyby dać schronienie przed deszczem oraz zniwelować potrzebę noszenia namiotu. Jedyną chatką mijaną po drodze jest ta na Wierzbanowskiej Górze. Zamknięte wiaty znajdziemy tylko na Kiczerze i Leskowcu. Na nocleg zostają więc dwie opcje – namiot albo płatne noclegi pod dachem. Z żadną z tych opcji nie będzie większych problemów.
Miejsc spokojnych i zalesionych nie brakuje, więc osobynoszącę ze sobą dom na plecach, czyli namiot bądź tarpa, na pewno znajdą odpowiednią miejscówkę. Ci, zaś którzy planują noclegi pod dachem, także będą mieć kilka ośrodków do wyboru.
Niżej podaję kilka propozycji noclegowych uwzględniając noclegi turystyczne. Można z nich wybierać, w zależności od tego, w jakim miejscu przypada nocleg.
Beskid Mały:
Schronisko na Chrobaczej Łące
Chatka na Potrójnej
Schronisko turystyczne Pod Potrójną
Schronisko PTTK Leskowiec
Beskid Makowski:
Ośrodek Rekolekcyjno-Wypoczynkowy TotusTuus
Ośrodek Rekolekcyjno-Wypoczynkowy im. Jana Pawła II pod Chełmem
Dom Wycieczkowy PTTK Na Zarabiu w Myślenicach
Schronisko PTTK na Kudłaczach
Beskid Wsypowy:
Schronisko Młodzieżowe w Mszanie Dolnej
Schronisko PTTK na Luboniu Wielkim
Dodatkowo prywatne noclegi znajdziemy także w mijanych po drodze miejscowościach jak Porąbka, Krzeszów, Myślenice, Kasina Wielka, Mszana Dolna. W tych miejscowościach uzupełnimy także zapasy w dostępnych sklepach spożywczych. Najdłuższa trasa bez sklepu to pierwsze 43 km z Bielska do Krzeszowa (za to po drodze mijamy 4 schroniska i 2 restauracje). Myślę, że o zaopatrzenie na trasie nie trzeba się martwić.
Przebieg szlaku
Dzień 1 Straconka – Potrójna (29 km)
Beskid Mały
Szlak rozpoczynam w dzielnicy Bielska-Białej Straconce przy zabytkowym kościele Matki Bożej Pocieszenia. Zaraz przed kościołem znajduję mój pakiet startowy, czyli kierunkowskaz z tabliczkami i oficjalnie rozpoczynającą szlak kropkę. Obowiązkowe zdjęcie i rozpoczynam wędrówkę Małym Szlakiem Beskidzkim. Przygodo przybywam!
Szlak wspina się stokami Czupla, i choć nie jest to ten najwyższy Czupel Beskidu Małego, to jak na początek szlaku, trasa dość konkretnie wznosi się w górę, fundując mi przy tym porządną rozgrzewkę. Przy okazji zdobywania wysokości, za moimi plecami zaczynają pojawiać się także pierwsze panoramy – tu klasyki Beskidu Śląskiego - Klimczok, Szyndzielnię, Kozią Górę, Kołowrót i Skrzyczne.
Widoki rozchodzą się także na północ, na zabudowania Bielska-Białej oraz mniejsze miejscowości Pogórza Śląskiego, z pobłyskującą taflą jeziora Goczałkowickiego. Przy drodze kwitną na fioletowo piękne kwiaty naparstnicy purpurowej. Cały szlak okaże się bardzo kwiatowy, co mnie bardzo cieszy, bo o wiele milej wędruje się w otoczeniu nasyconych barw i przyjemnych zapachów.
Zdobywam Gaiki, a następnie Groniczki - najwyższy szczyt w grupie Chrobaczej Łąki. Znany także pod nazwą Trzech Kopców, gdyż spotykają się tu granice Lipnika, Kóz i Międzybrodzia. To często spotykane określenie miejsca, gdzie łączą się skraje trzech wsi. Dawniej, mieszkańcy wywozili w takie miejsca samobójców, aby pozbyć się ze wsi potencjalnych upiorów. Ciekawe czy tu było podobnie...
Schodzę do Przełęczy u Panienki, gdzie znajduje się niewielkie źródełko Maryjne. Podchodzę napić się tej leczniczej wody. Spływa jednak tak słabym strumieniem, że rezygnuję z kuracji i wracam na przełęcz. Mijam tytułową kamienną figurę Panienki, czyli Madonny z Dzieciątkiem, ufundowaną w 1884 roku przez nadleśniczego z Kóz.
Kilka kroków wzwyż i osiągam główny szczyt grupy, czyli Chrobaczą Łąkę. Wpierw zerkam na panoramę Pogórza Śląskiego rozciągającą się spod ogromnego 35-metrowego metalowego krzyża Trzeciego Tysiąclecia. Druga strona także obfituje w widoki – na przełom Soły, Żar i nawet Pilsko. Schodzę do schroniska. To dziś prywatny dom rekolekcyjno-turystyczny. Ja na razie skupiam się na zmniejszeniu objętości swojego plecaka, ale dla zainteresowanych potwierdzam, że podają tu pyszną herbatę tybetańską oraz wielkie porcje ciasta.
Po chwili odpoczynku schodzę stokami Bujakowskiego Gronia i Zasolnicy do doliny Soły. Szlak prowadzi szeroką ścieżką z jeziorem Międzybrodzkim i Pilskiem na horyzoncie. Mijam też kilka starych, drewnianych domów.
Ląduję w Żarnówce Małej. Przechodzę przez zaporę – jedną z trzech na rzece Sole. Tutejsza, nazwana zaporą w Porąbce (choć Porąbka leży kawałek dalej, w innym powiecie) jest pierwszą wybudowaną w wolnej Polsce zaporą wodną. Jej projektantem był hydrotechnik a zarazem prezydent RP Gabriel Narutowicz.
Stokami Obłazu wspinam się na Żar. Znów odczuwam efekty różnicy wysokości. Z poziomu 350 m n.p.m wdrapuję się na wierzchołek Żaru, czyli wysokość 758 m n.m.p. Żmudna, ale przyjemna robota. Ponad kolorowymi słupami linii energetycznej stoi ławeczka pozwalająca na chwilę odpoczynku i podziwianie widoków.
Na Żarze, jak zawsze, szał ciał i weekendowe przeludnienie. Łatwo dostać się tu samochodem, kolejką linowo-terenową lub nawet niedługim spacerkiem z Międzybrodzia Żywieckiego. Z czego korzystają liczni wizytanci. Nie ma się co dziwić, gdyż dookolna panorama rozciągająca się ze szczytu jest cudowna. Sama zatrzymuję się na podziwianie widoków. W dole przełom Soły, po prawej cały przekrój szczytów grupy Magurki, Czupla i Chrobaczej Łąki, a w tle mienią się potężne wierzchołki Beskidu Żywieckiego i Śląskiego – Skrzyczne, Barania Góra, Wielka Racza, Romanka, Pilsko, a nawet Babia Góra i szczyty Małej Fatry.
Spoglądam na startujących z Żaru paralotniarzy i sama lecę dalej w bardziej ustronne miejsce, gdyż mięśnie i żołądek domagają się doładowania. Szlak obchodzi elektrownię szczytowo-pompową, kolejnego obiektu hydrotechnicznego na MSB. Dość wyjątkowego, bo położonego na samym szczycie góry. Za zaporą szlak skręca delikatnie w lewo, wznosząc się na Kiczerę. To bardzo przyjemny szczycik, z urokliwymi polanami i malowniczymi widokami. Z drugiej strony wierzchołka, gdzie dostępne są ławki, wiata i miejsce na ognisko. odsłania się bardziej stonowana, ale równie szeroka panorama na północny-wschód, w tym dalszą trasę mojej dzisiejszej wędrówki.
Szlak sprowadza mnie w dół na Przełęcz Isepnicką a potem przyjemną i niezbyt obciążającą ścieżką przez Cisową Grapę, obok ruin kamiennego szałasu na stokach Wielkiej Cisowej Grapy. Takie kamienne szopy to osobliwość Beskidu Małego – więcej o nich i kulturze Beskidu Małego tutaj.
W okolicy Przełęczy Przysłop Cisowy na chwilę ocieram się o rezerwat Szeroka, chroniący dolnoreglowy las bukowo-jodłowy z okazami ponad 200-letnich drzew. To pozostałości dawnej Puszczy Karpackiej, a mijaną okolicę otacza ładny drzewostan.
I tak głównym grzbietem Beskidu Małego zaliczam zalesiony Kocierz, przełęcz Szeroką, Beskid i powoli zaczynają do mnie docierać hałasy z Przełęczy Kocierskiej i znajdującego się tam hotelu. Dawniej stał tu niewielki dom wczasowy wybudowany przez Żydów z Andrychowa. Dziś pręży się ogromny, luksusowy ośrodek. Na szczęście projektant ładnie wkomponował go w naturalny krajobraz.
Przechodzę przez zawijasy drogi biegnącej przez przełęcz i maszeruję dalej podziwiając widoki na wschodnią część Beskidu Małego. Szlak prowadzi teraz podwójną granicą: administracyjną pomiędzy województwami śląskim i małopolskim oraz wododziałem Soły i Skawy. Trasa jest niewymagająca, z co chwila wyłaniającymi się panoramami. Jest przed zachodem słońca, zmienia się barwa otaczającego mnie świata. Załamują się promienie słoneczne, świat staje się bardziej przygaszony, tak jak i powoli moje siły. Cel już niedaleko.
Docieram na polany na Potrójnej, jedno z moich ulubionych miejsc w Beskidzie Małym. Połogie polany i piękne panoramy – na masyw Babiej Góry, a nawet Tatry! To idealne miejsce, aby zakończyć wędrówkę. Ci którzy mają ze sobą namiot – mogę rozbić się właśnie w tej okolicy. Jest już tu kilka zabezpieczonych miejsc na ognisko i całkiem dobrze widać stąd Drogę Mleczką, co jest dodatkową atrakcją podczas nocy pod gwiazdami. Przestrzeń, panorama i popołudniowe słońce. Jeszcze tylko muszę wyszperać z plecaka coś smacznego…
W okolicy są dwa miejsca noclegowe – Chatka na Potrójnej i Chatka pod Potrójną. Pierwsza znajduje się zaraz pod szczytem Potrójnej, w jednym z budynków położonego na polanach gospodarstwa. Na pokrzepienie zakupić to można smaczne jagodzianki-giganty. Chatka pod Potrójna znajduje się niecałe 2 km dalej. Nie jest to jednak nadrobienie drogi, gdyż w dalszym ciągu podążamy szlakiem czerwonym, na chwilę tylko zbaczając na żółty. Schronisko mieści się w starej chałupie i słynie ze swojej ‘imprezowości’. Zgodnie z tradycją i ja trafiłam na schroniskową imprezę, ale zimne piwko i ziemniaki z ogniska były dobrą nagrodą za cały dzień wędrówki.
Dzień 2 Potrójna - Ośrodek Caritas w Zakrzowie (32 km)
Następnego dnia przesympatyczny chatkowy Andrzej, kucharz z wykształcenia i umiłowania, serwuje mi śniadanie na życzenie, podpłomyki z sosem grzybowym – pyszne i pożywne. Do tego kawka, spakowany plecak i jestem gotowa do drogi. Wychodzę z chatki i po kilku krokach dołączam do czerwonego szlaku. Jest spokojnie, cicho i zielono. W okolicy Przełęczy na Przykrej mijam wyciąg narciarski Czarny Groń oraz pierwsze na dzisiejszej trasie wychodnie skalne.
Po chwili wędruje już leśnym rezerwatem Madohora – chroniącym buczynę karpacką i górską oraz 150-letnie świerki, najprawdopodobniej pochodzenia naturalnego. Świerczyna może dać złudne wrażenie dość sporej wysokości. Choć znajduję się na Łamanej Skale (929 m), najwyższym szczycie Gór Zasolskich, to w dalszym ciągu nie przekroczyłam granicy regla górnego. Ze stoków Łamanej Skały wyłaniają się wychodnie skalne, od których góra wzięła swoją nazwę.
Tym odcinkiem szlaku maszeruje się bardzo przyjemnie, nie ma większych przewyższeń, otacza mnie piękna przyroda, także ta nieożywiona. Co chwila otwierają się widoki na szczyty, które zostawiam za sobą, ale także na te, które przede mną. Schodzę na przełęcz Anula, o której lokalne podania mówią, że zamieszkała tutaj krowa, tytułowa Anula, która uciekła od chcącego ją sprzedać gospodarza wędrującego przez przełęcz na targ w Wadowicach.
Kawałek dalej, w okolicach Smrekowicy, znów zagęszczają się wychodnie skalne, tworząc tu i ówdzie naturalne platformy widokowe. Dołączają także lokalne szlaki - zielony Szlak Skałek, a za kolejną Potrójną i Przełęczą Beskidek - czerwony Szlak Buków. Faktycznie, srebrzyste i skarłowaciałe buki w tej okolicy robią wrażenie. Planowany jest rezerwat przyrody.
Po chwili zdobywam najbardziej rozpoznawalny szczyt tej części Beskidu Małego i na pewno jeden z najbardziej widokowych - Leskowiec. Dziś, o dziwo, jestem tu sama, zasiadam więc wygodnie przed tym niezwykłym ekranem 3D i spożywam drugie śniadanie z panoramą na Beskid Mały, Makowski, Wyspowy i Żywiecki.
Po wchłonięciu widoków (i śniadania) ruszam dalej w kierunku schroniska pod Jaworzyną lub bardziej oficjalnie - Groniem Jana Pawła II. Szlak właściwie do schroniska nie dochodzi, gdyż skręca zaraz pod nim, na Przełęczy Władysława Midowicza. Warto tutaj dodać kilka słów o Midowiczu, gdyż jest to człowiek legenda beskidzkiej turystyki. Sam wyznakował (już w 1927 roku!) odcinki Małego Szlaku Beskidzkiego, którym teraz wędruję. Na swoim znakarskim koncie ma także wiele innych szlaków, głownie z rejonie Babiej Góry (np. słynną Perć Akademików). Był gospodarzem schroniska na Markowych Szczawinach oraz inicjatorem budowy schroniska na Leskowcu. Pisał przewodniki, rozwijał i promował górską turystykę.
Mam cały dzień do dyspozycji, pozwalam więc sobie na przerwę i gorącą kawkę w schronisku. Schronisko na Leskowcu wybudowane zostało już w 1932 roku przez PTT z Wadowic. Przetrwało wojnę bez szwanku, z czym wiąże się ciekawa historia. Gospodarz schroniska zdołał ochronić budynek przed spaleniem przez niemieckie bojówki dzięki prawdziwej polskiej gościnności, czyli… poprzez upicie żołnierzy domowym bimbrem.
Za schroniskiem warto zerknąć na ciekawy pomnik tzw. Hrabskich Butów - wyrytych w kamieniu butów właściciela Ponikwi Adama Potockiego, które upamiętniają jego wejście na Leskowiec w 1846 roku. 50 lat później 14-letnia hrabianka Marysia Wielopolska zostawiła po sobie podobny ślad.
Z Gronia JPII schodzę do Krzeszowa. Ubłocony las, z głębokimi koleinami potwierdza bliskość cywilizacji. Mijam kilka niewielkich polanek z całkiem przyjemnymi widokami - Semikową, pod Jaworzyną. Przechodzę obok starej ukwieconej kamiennej kapliczki. Stąd wyraźnie widzę już zabudowania Krzeszowa, położonego w obrębie Bramy Krzeszowskiej oddzielającej Beskid Mały od pasma Żurawnicy. Maszeruję polnymi drogami, a wraz z pierwszymi domami pojawia się asfalt. Szlak prowadzi ulicami przez centrum Krzeszowa (w pobliżu dostępny sklep), aby następnie zacząć powoli wznosić się na Żurawnicę – główny wierzchołek tego niewielkiego pasma. Z pochyłej drogi rozciąga się ładna panorama na pasmo Leskowca i Łamanej Skały. Niebo zaszło chmurami, w lesie zrobiło się ciemno, a podejście, choć niedługie jest dość strome. Tutejsza okolica także obfituje w dość sporą ilość wychodni skalnych, tzw. Kozich Skał. Według przewodnika to największe ich skupisko w Beskidzie Małym. Właśnie ze względu na to wapienne podłoże i lubującą się w nim roślinność naskalną, mchy, porosty czy piękne zanokcice, planuję się utworzyć tu rezerwat leśno-florystyczny.
Od Krzeszowa towarzyszy mi lokalny Szlak Widoków. Nazwa szlaku idealnie wpasowuję się w miejsce, w którym się znajduję – polana na Przełęczy Carchel. Malownicza, sielankowa okolica jak z obrazka. Z tego miejsca płynie spokój, który zdaje się pamiętać czasy pasących tu swoje stada wołoskich pasterzy. Na przełęczy stoi kilka drewnianych chałup oraz bielona kapliczka, obok której zapraszająca do siebie ławka. Piękne miejsce, idealne na odpoczynek.
Przechodzę pod Gołuszkową Górą, mijam przysiółek o przyjemnej nazwie Żmije i górującą nad nim Żmijową Górę. Z okolicy ładne widoki na dolinę Skawy, Beskid Makowski i Żywiecki.
Schodzę do osiedla Koźle, dalej Grygle, gdzie witają mnie gwarnie lokalne psy, warczące zza płotów starych chat, przykładów nielicznej już na tych terenach drewnianej zabudowy. Okolica, położona w dolinie Skawy, była zasiedlana już w czasach wyprzedzających owe drewniane domy. Grody zakładano tu już w epokach kamienia, brązu i żelaza. Zapewne, to nie urokliwość tych terenów była powodem osiedlania się, niemniej jednak okolica jest bardzo malownicza.
I znów cywilizacja, tym razem zembrzycka. Schodząc do doliny Skawy znalazłam się na turystycznej granicy dwóch Beskidów – Małego i Makowskiego. Przechodząc na drugi brzeg rzeki, mogę oficjalnie potwierdzić, że odcinek MSB w Beskidzie Małym mam już za sobą. 1 z 3 Beskidów zaliczony z sukcesem!
W Zembrzycach mijam centrum miasta, rynek, XIX-wieczny dworek. Zahaczam o sklep, aby uzupełnić racje pokarmowe. Szukam zembrzyckich bugli, lokalnych obwarzanek, z których miasto dawniej słynęło, jednak nie mam szczęścia. Z racji kryzysowej już sytuacji żołądkowej - posiłek zaliczam pod samym sklepem, po czym ruszam dalej.
W Zembrzycach znajduje się ośrodek rekolekcyjny TotusTuus, który jest częstym punktem noclegowym dla wędrujących MSB. Ja decyduję się dołożyć dziś jeszcze parę kilometrów i kieruję się na Chełm, pod którym znajduje się kolejny ośrodek rekolekcyjny oferujący nocleg. Jak szaleć to na całego!
Beskid Makowski
Ruszam asfaltową drogą pod górę. Mijam wyżej położone osiedla, Łysą Górę i Starowidz. Otwierają się przede mną szerokie, górskie panoramy, które aż same proszą się o sfotografowanie. Osiedle jest bardzo malownicze, szczególnie o tej porze dnia, kiedy słońce chyli się ku zachodowi. To niepozorne miejsce jest jednym z bardziej urokliwych na szlaku.
Powyżej pól i zabudowań zaczyna się las. Chełm wita mnie więc mrokiem oraz niewielkim cmentarzem z brzozowymi krzyżami. Nieopodal stoi zabytkowa figura św. Onufrego, która stoi tu najprawdopodobniej od 1584. Przetrwała kilka stuleci i wiele pokoleń. Okoliczne trasy bywały niegdyś często przemierzane przez pielgrzymów udających się do niedalekiej Kalwarii Zebrzydowskiej.
Kilka metrów za figurą, odchodzi od szlaku wydeptana ścieżka, oznaczona niewielkim drogowskazem kierującym do Ośrodka Caritasu – tam dziś nocuję. Nie tak sobie wyobrażałam ten leśny nocleg. Tu jest jakby luksusowo! Ale przyjmuję na siebie tę ciężką dolę i w wygodnych warunkach spędzam noc.
Dzień 3 - Ośrodek Caritas w Zakrzowie–Schronisko na Kudłaczach (37 km.)
Za dodatkowe 5 złotych wykupuję w ośrodku równie luksusowe śniadanie i ruszam na podbój Beskidu Średniego. Dziś czeka mnie najdłuższa trasa, ale jest to decyzja przemyślana, gdyż część trasy to nudne i dość płaskie pasmo Babicy, które pozwoli nadrobić czas.
Wracam na czerwony szlak. Mijam drugi, wschodni wierzchołem Chełmu. Do Palczy trasa jest prosta, łatwa i przyjemna. Właściwie to płaska utwardzana droga, z której po lewej mam las a po prawej panoramę na pasmo Koskowej Góry oraz ciut wyższy masyw Babiej Góry.
Przechodzę przez Palczę i wchodzę w pasmo Babicy. Początek jest całkiem przyjemny. Na trasie pełno malin, czego nie powie już ktoś idący za mną. Szlak nie jest tu gęsto zalesiony, co rusz pojawia się jakaś panoramka Pogórza Wielickiego z jasną wieżą kościoła w Lanckoronie. Jeszcze bardziej widokowe są pola i polany pokrywające grzbiet Bieńkowskiej Góry. Zachęcają, aby spocząć na chwilę, przyglądając się pozostałym szczytom Beskidu Makowskiego czy całkiem dobrze widocznemu masywie Babiej Góry.
Kiedy wchodzę w las w okolicach Babicy – najwyższego szczytu tego pasma, rozpoczyna się najbardziej nużący odcinek całego MSB. Nade mną rozpościera się rezerwat Las Gościbia, chroniący las bukowy, jednak moje odczucie co to wyjątkowości przyrody okolicy jest zgoła inne. Nie jest to najpiękniejszy las jaki widziałam. Działalność człowieka jest tu ewidentna. Szlak jest mocno rozjeżdżony przez ciężki sprzęt, pełno tu kałuż, kolein. Ta 15-kilometrowa trasa to dobry czas, żeby przemyśleć życiowe rozterki, zadzwonić do starych znajomych albo zanurzyć się w wędrownej medytacji.
Mijam ławeczkę przy kapliczce św. Huberta, Dział z nowymi widokami na Kotuń i pasmo Łysiny, Trzebuńską Górę, Sularzową. Coś zaczyna się dziać dopiero w okolicach Plebańskiej Góry. Przechodzę przez Polanę Mikołaj z kaplicą św. Mikołaja. Kończy się las i zaczynają widoki. Idąc przez srogo zarośnięte dawne polany, mijam osobliwość przyrodniczą i kulturową, jaką jest Lipka. Drzewo lipowe ma w Myślenicach wyjątkowy status, gdyż znajduje się w herbie miasta. Pierwsza lipka, została zniszczona przez nawałnicę i dziś stoi tylko jej pień. Obok rośnie już całkiem spora ‘nowa’ lipka – symbol Myślenic.
Szlak schodzi do doliny Raby. Na skrzyżowaniu łączy się na chwilę z innym średniodystansowym szlakiem pieszym – niebieskim szlakiem Swoszowice – Szczawa. Po chwili jestem już w centrum Myślenic. Zaliczam tu popas na bogato – z lodami, mrożoną kawą i kawałkiem arbuza. Zasiadam na kamieniu mocząc nogi w Rabie. Samo miasto, a szczególnie jego część zwana Zarabiem, stanowi dobrą bazę noclegową. Sama chwilę zastanawiam się nad zakończeniem tu swojej dzisiejszej wędrówki, gdyż upalna pogoda wysysa ze mnie wszystkie siły. Dzwonię jednak do schroniska na Kudłaczach. Znana ze swojego podejścia do klienta, gospodyni schroniska informuję mnie, że zaraz zbiera się do domu i nie będzie na mnie czekać. Nie pozostaje mi więc nic innego jak pozbierać się i z arbuzem w dłoni biec na Kudłacze.
Postanawiam zrobić to szybko i sprawnie. Jest przed godziną 18, w schronisku mam być do 20, gdyż o tej porze jest dziś zamykane. Włączam 4 bieg i zaczynam 10-kilometrowy speed-trekking. Ten odcinek szlaku już kiedyś pokonałam, mogę więc pozwolić sobie na ten bieg. Tym jednak, którzy są tu po raz pierwszy, polecam rozejrzeć się wokół. Szlak w tym miejscu jest bardzo ciekawy. Znajdują się tu ruiny stołty – XIII-wiecznej baszty strażniczej, ładnie zatopionej w otaczającym ją zielonym krajobrazie. Historycznie obiekt strzegł okolicznych osad i szlaków handlowych, m.in. przed zbójem Uklejną, który według legendy grasował w okolicy tej góry. Dziś baszta wraz z porastającą ją roślinnością i lasem jodłowym jest pod ochroną kolejnego już rezerwatu na szlaku – Zamczysko nad Rabą. Las jest rzeczywiście piękny. Maszeruję nim przez wierzchołek Uklejny i dalej na Śliwnik.
Po drodze mija mnie dwóch rowerzystów, pytają o drogę do schroniska, odpowiadam. Kiedy wreszcie docieram do schroniska, zmęczona i zziajana, rowerzyści czekają już na mnie z zimnym piwem. Niewiem czy to przez moje zmęczenie (zdążyłam na godz. 20!) ale to piwo okazuje się być najpyszniejszym piwem jakie w życiu piłam. Schronisko rzeczywiście o 20 zostaje zamknięte na 4 spusty. Zostaję w nim tylko ja i poznana pod drodze Małgosia, również wędrująca Małym Szlakiem Beskidzkim. Szlaki górskie zawsze obfitują w miłe spotkania. Przed snem zerkam jeszcze na piękną panoramę rozchodzącą się spod schroniska.
Dzień 4 Schronisko na Kudłaczach–Mszana Dolna (26 km)
Dziś czeka mnie mniej kilometrów, więc nie spieszę się nadto. Z rana na spokojnie zasiadam na werandzie schroniska, przygotowuję sobie śniadania, piję kawę. Jeszcze raz spoglądam na widoki spod schroniska, tym razem w porannym świetle. Choć jest jeszcze wcześnie docierają już pierwsi turyści. Schronisko na Kudłaczach jest najmłodszym polskim schroniskiem w Beskidach, ma przyjemne położenie i łatwy dojazd, jest więc dość popularne.
Żegnam się ze schroniskowym inwentarzem i ruszam dalej. Ranny chłód szybko mija, kiedy wspinam się na jeden z dwóch głównych wierzchołków pasma Lubomira i Łysiny. Na Łysinie zlak się wypłaszacza, idzie się przyjemnie i żwawo. Po lewej mijam niewielką polanę Przygoleź z oknem widokowym na Pasmo Glichowca i Cietnia oraz Kotlinkę Wiśniowej. Polana ta była o wiele większa i stanowiła część dawnej hali pasterskiej o tej samej nazwie. Beskid Makowski nie słynie z pasterskich tradycji, jednak i na tutejszych polanach wypasano niegdyś niewielkie stada owiec i stawiano szałasy pasterskie. Niekoniecznie czynili to ‘lokalsi’, czyli Kliszczacy, gdyż ci uważani byli za tych co się barana bojom. Dziś polany i łąki porasta cenna roślinność, np. jak piękna ciemierzyca zielona, którą można dojrzeć na Przygolezi.
Kawałek za polaną, znajduje się druga kulminacja pasma oraz jego najwyższy wierzchołek – Lubomir (dawny Przygoleź). Dzisiejsza dostojna nazwa szczytu upamiętnia księcia Kazimierza Lubomirskiego, który ofiarował 10 hektarów tutejszego lasu wraz ze swym domkiem myśliwskim pod budowę pierwszego polskiego, górskiego obserwatorium astronomicznego. To obecne jest obiektem wybudowanym nowocześnie. Oryginalny budynek obserwatorium, wraz z pawilonem lunet i glorietką został zniszczony podczas wojny, ale zobaczyć go można w formie drewnianej makiety. Inicjatorem budowy był profesor Tadeusz Banachiewicz, którego imię nosi obserwatorium.
Schodzę w dół, wzdłuż szerokiej drogi, szutrowej a następnie asfaltowej. Przy trasie pojawiają się tablice informujące o historii obserwatorium, słynnych astronomach i odkrytych przez nich kometach. W okolicach Gościńca pod Lubomirem otwiera się piękny widok na wyspowe szczyty Wierzbanowskiej Góry, Lubogoszczy czy Lubonia Wielkiego, które stanowią plan na kolejne, a zarazem ostatnie dwa dni wędrówki.
Schodzę do przełęczy Jaworzyce, która według turystycznych podziałów jest granicą pomiędzy Beskidem Makowskim a Wyspowym. Tym samym żegnam się z drugim z trzech Beskidów. Został więc już tylko jeden…
Beskid Wyspowy
Przekraczam granicę Beskidu Wyspowego, co świętuję chwilą odpoczynku na ławce na przełęczy Jaworzyce. Teraz spokojnym krokiem przechodzę przez górne przysiółki Węglówki i zmierzam ku Wierzbanowskiej Górze. Trasa prowadzi początkowo asfaltem a potem głównie lasem. Teren otwiera się, gdy dochodzę do mocno już zarośniętej polany, na której znajduje się chatka turystyczna, jedyne tego typu schronienie na szlaku. Są prycze, szafeczka, miejsce na ognisko. Ale to jeszcze nie pora na sen. Trochę widoków i jestem na kolejnej przełęczy. Tym razem to przełęcz Wielkie Drogi. Spotykam tu ponownie niebieski szlak Swoszowice– Szczawa, którym wędrowałam kilka miesięcy wcześniej. To właśnie na nim, zaraz przed skrzyżowaniem szlaków, roztacza się piękny panorama na Pieninki Skrzydlańskie oraz górująca nad nimi Śnieżnicę.
Ja wspinam się na Szklarnia i Dzielec, aby pokonać górzystą przeszkodę dzielącą mnie od Kasiny Wielkiej. Ostatnim razem dotarłam do Kasiny wieczorem, kiedy słońce chyliło się ku zachodowi. Dziś jest południe i słońce przygrzewa niemiłosiernie. Idę skrajem drogi, łapiąc każdy cień z przydomowych ogródków. Mijam słynną stację kolei transwersalnej. Grała już niejedynym filmie: Lista Schindlera, Katyń czy Szatan z siódmej klasy. Przechodzę pod Śnieżnicą i dalej główną ulicą w kierunku Lubogoszczy. Szlak de facto przez samo centrum Kasiny nie prowadzi, ale sklep czy zabytkowy drewniany kościół im. Marii Magdaleny z 1678 roku jest dosłownie kilka metrów od szlaku. W razie potrzeb można na chwilę zboczyć ze szlaku.
Z głównej drogi skręcam wreszcie w polną ścieżkę prowadzącą wprost na najwyższą kulminację Lubogoszczy. Sam szlak zaczyna się przyjemnie, częstując mnie całym pudełkiem poziomek. Jednak im wyżej tym stromiej. Beskid Wyspowy ma to do siebie, że pomimo niewielkich wysokości (Lubogoszcz ma tylko 968 m n.m.p) jest dość wymagający, bo na każdą górę wdrapujemy się z poziomu doliny. Wejście na Lubogoszcz, choć niedługie, okazuje się być najbardziej wymagającym odcinkiem Małego Szlaku Beskidzkiego (przynajmniej dla mnie). Szlak wynagradza malowniczymi widokami na beskidzkie wyspy, zmuszając tym samym do częstych przystanków. Pogoda dziś sprzyja obserwacji. Przede mną dwa cycki – Śnieżnica i Ćwilin, w tle najwyższa wyspa – Mogielica. Warto się przypatrzeć po drodze, bo z samego szczytu widoków brak.
Na wschodnim wierzchołku Lubogoszczy znajduje się krzyż, miejsce odpoczynku oraz charakterystyczne tablice opisujące szczyty Beskidu Wyspowego. Dalej podążam już płaskim grzbietem zaliczając kolejne dwie kulminacje Lubogoszczy: Zachodnią i Zapadliska, składające się na charakterystyczny kształt tej góry. Szlak upiększają łany kwitnącego na żółto niecierpka pospolitego. W pewnym momencie pojawia się szlak czarny, który sprowadza do niedalekiej Bazy Szkoleniowo-wypoczynkowe pod Lubogoszczą. To klimatyczne miejsce położone w środku lasu może posłużyć jako nocleg na MSB. Obiekt posiada nawet basem, podobno najwyżej położony w Beskidach.
Z lasu wychodzę na szerokie pola z rozległym widokiem na leżącą w dole Mszanę Dolną oraz górujący nad nią cel mojej podróży, czyli Luboń Wielki. Trochę na azymut schodzę przez pola w dół do asfaltowej ulicy i dalej wzdłuż Mszanki do centrum Mszany.
Mszana Dolna to stolica grupy etnograficznej zamieszkującej wsie na granicy Beskidu Wyspowego i Gorców - Zagórzan. Mały Szlak Beskidzki daje szanse poznać kulturę górali Beskidu Małego, Kliszczaków i Zagórzan. Choć bezpośrednio na trasie brak obiektów, które w bardziej skoncentrowany sposób zaznajamiają z tymi grupami. Szeroko otwarte oczy, uszy i głowy mogą jednak przyjrzeć się zabudowie, architekturze, rzeźbie terenu i roślinności czy zasłyszeć lokalną gwarę.
Ja w Mszanie kończę dziś swoją wędrówkę. Zostaję na noc w schronisku szkolnym położonym zaraz za Parkiem Krasińskich. Miła obsługa, niska cena i cały obiekt tylko dla mnie – znowu jakby luksusowo. Mszana oferuje mnogość noclegów, sklepów czy atrakcji turystycznych, jak Dwór Krasińskich, rynek, zabytkowy cmentarz żydowski i I-wojenny. Dla tych, którzy mają jeszcze siłę.
Dzień 5 – Lubogoszcz – Luboń Wielki (9 km)
+ Rabka Zaryte (3,5 km) albo Rabka Zdrój – Centrum (8 km)
Dziś ostatni dzień mej wędrówki. Nostalgia wisi w powietrzu, całe niebo pokryło się chmurami a z nieba spadają krople deszczu. Przez ostatnie cztery dni pogoda dopisywała, więc nie mogę narzekać. Zbieram się szybko, chcę już stanąć na szczycie Lubonia Wielkiego.
Aby opuścić miasto szlak prowadzi wpierw przez mszańskie ulice, most na Rabie, po czym wchodzi na polną ścieżkę delikatnie wznoszącą się nad miastem. Cały świat w chmurach, ale spomiędzy mgieł wygląda grzbiet Lubogoszczy, Szczebla i przede wszystkim Lubonia Wielkiego. Przy dobrej pogodzie roztaczają się stąd ładne widoki. Szlak ponownie wskakuje na asfalt we wsi Glisne i prowadzi na przełęcz Glisne, gdzie szlak skręca a deszcz nagle hamuje. To już ostatnia prosta. Zrzucam więc przeciwdeszczowe palto i ruszam do przodu. Szlak jest tu dość stromy, ale krótki. Prowadzi przez uroczy las z naturalnymi schodami z fliszu karpackiego.
Już po kilku chwilach stoję pod domkiem Baby Jagi, czyli schroniskiem na samym wierzchołku Lubonia Wielkiego (1023 m).
A więc udało się! 137 kilometrów Małego Szlaku Beskidzkiego za mną. Jest radość! Obowiązkowa foteczka pod kropką na naturalnym drogowskazie. Przez chmury brak dziś widoków ze szczytu, ale tyle już widziałam podczas tej prawie 5-dniowej wędrówki, że mam w głowie bezlik obrazów i wspomnień. W ramach uczczenia tegoż wyczynu nie omieszkuję zamówić pierogów z jagodami i śmietaną. Zasłużyłam!
Kiedy czuję, że ta bezdeszczowa sielanka nie potrwa już długo, zbieram nogi za pas i niebieskim szlakiem schodzę ze szczytu. Ze szczytu zejść można także szlakiem żółtym i zielonym, ale niebieski jest najszybszy i najbezpieczniejszy. Po godzince docieram do Rabki Zaryte. Jest 12 w południe, ja jestem mokra jak szczur, ale bardzo szczęśliwa.
Gratulacje - świetna trasa, zachęcająco opisana. Faktycznie niezła na początek długodystansowych górskich wędrówek - może kiedyś ją poznam 😁
Dziękuję za piękną relację! A z kiedy ta historia? Nie widzę daty przy poście, może nie wiem, gdzie patrzeć - zastanawiam się, na ile informacje są aktualne, szczególnie o śniadaniu za 5zł :) Czy na trasie da się rozbijać namiotem na jakiś polach namiotowych lub podwórzach z dostępem do kuchenki/łazienki? Pozdrawiam!
Przepięknie opisane i pokazane. Szacunek wielki.😍