top of page

Niebieski szlak Swoszowice – Szczawa. O ziemiorództwie Karpatów.

Długodystansowy szlak, który pokazuje to co karpacka ziemia ma do zaoferowania najlepszego. Miliony lat historii geologicznej na granicy Pogórza Wielickiego i Beskidu Makowskiego, Pogórza Wiśnickiego i Beskidu Wyspowego. Minerały pod postacią leczniczych wód oraz bogata beskidzka fauna i flora.



Niebieski szlak ze Swoszowic do Szczawy chodził mi po głowie od jakiegoś czasu. Wydaje się być ciekawym konceptem łączącym mineralne wody podkrakowskich Swoszowic i gorczańskie szczawy ze Szczawy. Szlak przebiega przez cztery mezoregiony w granicach Karpat Zachodnich, zapoznając z karpackim ziemiorództwem. Tym samym przywodząc na myśl prace Stanisława Staszica O ziemiorództwie Karpatów i innych gór i równin Polski, która stała się dla mnie tematem przewodnim tej wędrówki.




O ziemiorództwie Karpatów…


O ziemiorództwie Karpatów i innych gór i równin Polski – dzieło napisane przez najsłynniejszego polskiego geologa i geografa, podróżującego przez Karpaty na początku XIX wieku, obudziło we mnie chęć zobaczenia tego, co widział sam Stanisław Staszic i tego co od tysięcy lat kształtuje karpacka ziemia, położona między Swoszowicami a Szczawą.

Stanisław Staszic (pobrane ze strony muzeumstaszica.pl)

Wody. Od uzdrowiska do uzdrowiska.


Elementem jaki łączy te dwie oddalone od siebie o 85 kilometrów miejscowości - Swoszowice i Szczawę – są przede wszystkim wody. I to nie byle jakie, bo siarkowe i szczawiowe wody lecznicze o całkiem sporej, nawet jak na skalę światową, zawartości minerałów. Wody te, płynące podziemnymi korytarzami, mineralizują się poprzez rozpuszczanie karpackich skał, umożliwiając posmakowania pierwiastków zamkniętych w tych skałach już od milionów lat.

Szlak przekracza także kilka rzek, przez wieki formujących dzisiejszych kształt Beskidów. Tych potężnych jak Raba, trochę mniejszych jak Krzyworzeczka, Łososina czy Kamienica oraz kilka niepozornych potoków. W temacie wód, na szlaku nie ominęła mnie także burza i ulewa na szczycie Mogielicy. Przekrój karpackich wód gwarantowany.



Budowa i rzeźba. Między wzgórzem a górą.


Szlak rozpoczyna się na Pogórzu Wielickim, przechodzi przez Beskid Myślenicki, wkracza na chwilę w Pogórze Wiśnickie i dalej w Beskid Wyspowy. Biegnie więc przez różne mezoregiony geograficzne, które różnią się nie tylko wysokością czy rzeźbą terenu, ale i budową geologiczną. Szlak odsłania przed nami swoje skalne podłoże, pozwalając zerknąć do jego wnętrza. Warto to zrobić, gdyż flisz karpacki to skały, które pochodzą z okresu, kiedy tereny te wyglądały zupełnie inaczej.

Do około 25 milionów lat temu, obszar, przez który przebiega niebieski szlak, zalany był morzem, tak zwanym Oceanem Tetydy. Na jego dnie tworzyły się baseny, w których osadzały się naprzemianlegle warstwy osadów, przenoszone z lądu przez prądy zawiesinowe. Były to w różnych proporcjach piaskowce, łupki, zlepieńce, margle i wapienie. Osiągały miąższość kilku tysięcy metrów. To dno morza, określane mianem fliszu karpackiego, tworzy dziś Beskidy. W trakcie ruchów górotwórczych orogenezy alpejskiej osady zostały wypiętrzone i sfałdowane a także nasunięte na siebie, tworząc tzw. płaszczowiny. I tak teren wzdłuż szlaku buduje najniższa płaszczowina podśląska, śląska i najwyższa magurska. Granice płaszczowin tworzą granice pomiędzy pasmami beskidzkimi i pogórzańskimi (w ujęciu geologicznym). Najwyższą warstwą skał w Beskidzie Makowskim i Wyspowy jest płaszczowina magurska, zaś na Pogórzu Wielickim, Wiśnickim (pasmo Glichowca) oraz w Paśmie Cietnia jest to płaszczowina śląska. Choć skały nie zawsze są odsłonięte, a ich budowa niełatwa do rozpoznania przez amatorów, ale wystarczy wyobrazić sobie, że kiedy podczas szlaku przechodzimy z jednej warstwy skalnej do drugiej, jednocześnie wędrujemy przez różne baseny oceanu Tetydy.

Rzeźba terenu jest zróżnicowana. Szlak zaczyna się delikatnymi pagórkami, aby dalej na południe wznosić się coraz wyżej, raz na obłych stokach Uklejnej, raz po stromych zboczach Grodziska czy Śnieżnicy. Szlak nie jest jednak uciążliwy kondycyjnie.


Malownicza Kotlinka Wiśniowej z Grodziskiem i Cietniem w tle

Flora i fauna. Niezwyciężone.


Wraz z rzeźbą terenu zmienia się także szata roślinna, odpowiednia dla danego obszaru i wysokości. Większość trasy szlak prowadzi w piętrze pogórza i regla dolnego i tylko na najwyższych wysokościach, na Ćwilinie czy Mogielicy, przekracza poziom regla górnego. W zależności od wysokości oraz rodzaju podłoża otaczają nas głównie lasy mieszane, bór dolnoreglowy i buczyna – kwaśna i karpacka z charakterystycznym dla tych zbiorowisk runem. Szlak przechodzi także przez polany, pola i łąki, których karpacka roślinność rozwinęła się już w wyniku działalności człowieka.


Szlak ubarwiają pachnące i kwitnące okazy lilii złotogłów czy naparstnicy purpurowej, a droga obfituje w owocowe przysmaki jak maliny, poziomki czy jagody. Najpełniej tego ziemiorództwa doświadcza się wiosną lub latem. Niczym nieograniczona, rozbujała wegetacja, ukazuje się nie tylko w formie kwitnących kwiatów, ale także przerośniętych traw i parzących pokrzyw, chmar komarów, much i kleszczy. Okazuje się, że karpacka ziemia niezwykle hojnie porodziła tu swą florę i faunę. Przekonam się, że to właśnie one stanowić będą największe trudności na szlaku. I że to nie wysokość czy dystans szlaku, tylko właśnie bujna roślinność będzie moim największym rywalem.

Naparstnica purpurowa rośnie wprost na szlaku

Informacje praktyczne:


Szlak ma 85 kilometrów długości. W zależności od warunków fizycznych i chęci będzie to oznaczało od 2 do 5 dni wędrówki. Dla sprawdzonego piechura, optymalną opcją będzie przejście 3-dniowe. Taki też plan obrałam sama - poświęcając całe dnie na marsz, z krótkimi postojami na odpoczynek i podziwianie widoków.


Ze względu na przerwanie szlaku na Śnieżnicy, powyższa mapka prowadzi szlak trochę inaczej.


Kiedy jechać?

Szlak nie jest popularnym szlakiem długodystansowym, użytkowane są raczej jego odcinki, np. okolice Śnieżnicy, Ćwilina czy Mogielicy. Podczas całej trasy nie spotkałam zbyt wielu turystów, właściwie to żadnego, nie licząc kilku biegaczy, zbieraczy jagód i Justyny Kowalczyk. Ze względu na piękną i smaczną karpacką florę, najlepiej wybrać się na szlak wiosną lub latem.


Noclegi

Na trasie brak typowych schronisk górskich. Nie znajdziemy też wiatek czy chatek noclegowych. Nocować można w namiotach lub pokojach do wynajęcia. Takie znajdziemy u prywatnych właścicieli w miejscowościach takich jak Myślenice, Poznachowice Górne (Kotlinka Wiśniowej), Kasina Wielka czy Jurków.


Oznakowanie

Oznakowanie szlaku jest dobre, choć w niektórych miejscach szwankuje. Szczególnie na jego początkowym odcinku. Tu zdecydowanie przyda się ślad szlaku zapisany w telefonie.



Dzień 1

Swoszowice – Myślenice-Zarabie, 27 km

Karpacka ziemia rodzi cuchnącą siarkę, pancerną florę i nieznośną faunę


Szlak rozpoczyna się w Swoszowicach, położonych w dolinie Wilgi, a obecnie będących częścią Krakowa jako dzielnica X Swoszowice. Dzięki administracyjnej przynależności do Krakowa do Swoszowic dojedziemy komunikacją miejską bezpośrednio z Borku Fałęckiego (linie 754, 214, 215, 225, 265), do którego zaś szybko dostaniemy się spod Galerii Krakowskiej, np. tramwajem nr 19.



W Swoszowicach wysiadam na przystanku Park Zdrojowy i zaraz przy wejściu do owego parku, na słupie linii energetycznej odnajduję niebieską kropkę, oficjalnie mobilizującą do startu.

Szlak przechodzi przez niewielki park zdrojowy, w którym znajduje się zabytkowy Główny Dom Zdrojowy wybudowany przez Feliksa Radwańskiego w 1811 roku. Choć niektórzy już wcześniej "zwąchawszy pachnący zgniłymi jajami interes" próbowali uruchomić to jedno z najstarszych polskich uzdrowisk, to właśnie profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego najbardziej przyczynił się do jego rozwoju. Założył Park Zdrojowy, utworzył zakłady kąpielowe i ujęcia wody. Największe zainteresowanie uzdrowiskiem przypada na międzywojnie, kiedy to dr Józef Dietel promował karpackie zdroje, w tym także ten swoszowicki. Dziś skorzystać tu można z zabiegów leczniczych z użyciem swoszowickich wód siarczkowych lub zakupić tego płynnego zdrowia w butelce. Ze względu na bliskie położenie względem Krakowa, uzdrowisko nie zyskało ogólnopolskiej sławy, choć swoszowickie wody wysoko plasują się w rankingu wód o najwyższej zawartości siarki.

Pierwszy odcinek szlaku biegnie ulicami niewielkich podkrakowskich wsi. Nie jest wielce spektakularny, choć w tle zaczynają pojawiać się już jakieś nierówności. Przekraczam most na Wildze i docieram do Lusiny, gdzie obchodzę dookoła zabytkowy dwór – dość mocno zarośnięty, a przez co niewidoczny. I dalej pustymi ulicami idę przed siebie.


Między Pogórzem a Beskidem, na niebieskim szlaku...

W pewnym momencie szlak skręca, dając stopom odetchnąć od asfaltu. Przekraczam potok Krzywica i wchodzę na pierwsze, i nie ostatnie dziś, niewinnie wyglądające łąki. To one okażą się dla mnie i ku mojemu zaskoczeniu największą trudnością. Łąki te stanowiły kiedyś pola uprawne. Dziś, pozostawione same sobie, rosną w siłę tworząc dość wysokie i gęste zarośla. To właśnie tutaj zaczynam sobie uświadamiać, że karpacka ziemia prócz całego swojego piękna, zrodzi na szlaku także pewne przeszkody, utrudniając życie przemierzającym ją wędrowcom. Szlak na tym odcinku jest rzadko używany, co skrzętnie wykorzystały trawy i pokrzywy, sięgające mi do pasa. Ponadto, na dnie grząskich łąk zalega woda, w którą, nie widząc podłoża, nieświadomie wchodzę. Szerokie łąki nie pozwalają także na odpowiednie oznakowanie szlaku, więc spacer tymi wilgotnymi polanami wydłuża się. A to dopiero początek dnia.


Pogórzański odcinek szlaku to asfaltowe ulice biegnące przez spokojne wsie lub zarośnięte odstępy traw i pokrzyw

Z pola wychodzę już z pewnym przeczuciem co mnie dziś czeka, choć, jak się później okaże, trasa jeszcze mnie zaskoczy. Teraz już asfaltem, wędruje ulicami okolicznych wsi, przyglądając się zachowanej miejscami starej zabudowie. Szlak zaczyna wznosić się do góry, wspinam się więc do Świątnik Górnych – ładnie położonej miejscowości wyniesionej ponad okolicą.


Same Świątniki to bardzo ciekawa miejscowość. Dawniej była wsią służebną kapituły katedry na Wawelu. To właśnie mieszkańcy Świątnik powoływani byli do służby w katedrze jako tzw. świątnicy – osoby pełniące służbę kościelną i dzwoniące na msze dzwonem Zygmunta (stąd też nazwa miasta).


Poza tym Świątniki zasłynęły jako ośrodek rzemiosła ślusarskiego z dość długimi tradycjami. Już w 1590 właściciel wsi biskup krakowski Jerzy Radziwiłł sprowadził z Włoch rusznikarzy, którzy produkowali zbroje i broń dla chorągwi biskupich. Po zaborach, we wsi rozwinęło się rzemiosło kowalskie i płatnerskie. Mieszkańcy produkowali sprzęty użytkowe, jak zamki czy kłódki. Te ostatnie produkowane są w Świątnikach do dziś. Już pod koniec XIX założono tu Cesarsko Królewską Szkołę Ślusarską oraz Muzeum Rzemiosła Ślusarskiego, którego tradycje kontynuuje dziś Muzeum Ślusarstwa im. Marcina Mikuły, znajdujące się nieopodal centrum miejscowości. Zobaczyć w nim można narzędzia i wyroby ślusarskie, w tym kolekcje zabytkowych kłódek, zbiory dawnych dokumentów, pamiątki po świątnikach wawelskich oraz wystawę etnograficzną.



Centralnym i widocznym ze szlaku już z całkiem sporej odległości obiektem jest pseudoromański kościół pw. św. Stanisława z dwoma wieżami i barokowymi ołtarzami, sprowadzonymi przez świątników z wawelskiej katedry. Szlak nie biegnie pod samą świątynią, lecz w jej niewielkiej odległości. Bezpośrednio na szlaku znajduje się zaś niewielka cukiernia, serwująca całkiem smaczne lody własnej produkcji.


Kościół pw. św. Stanisława w Świątnikach Górnych

Z centrum Świątnik szlak prowadzi urokliwą, krętą uliczką św. Stanisława, wśród drewnianych domów, rzucających cień starych drzew oraz obok wiekowej kamiennej figury św. Stanisława z 1794 roku.


Zielona uliczka św. Stanisława w Świątnikach

I tak wiejskim traktem dochodzę do kolejnej miejscowości na pogórzańskim odcinku szlaku, czyli do Sieprawia. Przechodzę obok zabytkowego kościoła św. Michała Archanioła oraz sanktuarium Anieli Salawy – urodzonej w Sieprawiu błogosławionej kościoła. Wiążę się z nią ciekawa przypowieść. Aniela miała być dość chorowita, walczyła z rakiem, gruźlicą i stwardnieniem rozsianym a dziś uznaje się ją jako świętą przyjmującą na siebie choroby wiernych katolików.


Obejście kościół św. Michała Archanioła z 1642 roku

Szlak prowadzi przez sanktuarium, sprowadzając w dół wzgórza, pod którym znajduje się trzeci mijany na szlaku obiekt sakralny Sieprawia – niewielki, zabytkowy, drewniany i jednonawowy kościółek św. Marcina z XVIII wieku (zachowały się fragmenty pierwszego kościoła, najprawdopodobniej z XIII w.). Jest on malowniczo położony na naturalnym podwyższeniu terenu, otoczony drewnianym płotkiem oraz starymi drzewami. Podczas mych odwiedzin był w remoncie, ale jego spokojne otoczenie jest dobrym miejscem na chwilę relaksu.


Zrębowe ściany niewielkiego kościółka św. Marcina

Kawałek dalej, na ulicy Anieli Salawy znajduje się źródełko Anieli - nie leży ono na szlaku, ale dzieli mnie od niego zaledwie parę metrów, szkoda więc było nie skorzystać z darmowej wody, uznawanej za leczniczą (później dopiero wyczytam, że woda skażona była bakteriami coli, ale być może rzeczywiście Aniela wzięła na siebie chorobę, gdyż nic mi nie dolegało).



Szlak skręca z głównej ulicy, aby wznieść się widokową ścieżką pomiędzy domostwami, biegnąc w kierunku ulicy Wrzosowej. Pode mną panorama Sieprawia, na horyzoncie mienią się wieże kościoła w Świątnikach Górnych, a na południu zarysowują się już szczyty Beskidu Myślenickiego.


Panorama Sieprawia ze ścieżki prowadzącej na ulicę Wrzosową

Szlak niespodziewanie skręca z ulicy i ponownie wchodzi w wysokie łąki. Majstrujący przy samochodzie mieszkaniec ostrzega mnie, że lepiej tam nie iść, bo trawy wysokie i kleszczy w bród. Ja nie mam jednak wyjścia i podążam za oznaczeniami szlaku, które zaraz zresztą znikną. Zarośnięte chaszcze bez żadnej wydeptanej ścieżki są dowodem na to, że szlak ten, przynajmniej na jego pogórzańskim odcinku, nie jest zbyt popularny. Sięgające pasa trawy i metrowe pędy skrzypu za chwilę zmienią się w morze pokrzyw, którego nie sposób ominąć. Ludowa medycyna przekonuje, że pokrzywy pomagają leczyć reumatyzm, ja jednak czuję tylko poparzenia. Pierwszego, jak i drugiego dnia, na szlaku przydadzą się długie spodnie. Myślę sobie, że gorzej już nie będzie, zaciskam zęby i idę dalej. Najgorsze miało jednak dopiero nadejść.


Znajdź szlak. Pogórzański odcinek szlaku, a właściwie jego brak...

Niemal od razu po wejściu do lasu zaczyna się mój komarowy koszmar, który będzie mi towarzyszył tego ciepłego i parnego dnia aż do samych Myślenic. Okoliczna ziemia bogato obrodziła w te nieznośne owady. Choć podobne tortury przeżywałam już nie raz, nad wilgotną Biebrzą, w Puszczy Białowieskiej czy w dolinie Sanu, to ten kilkukilometrowy odcinek zapamiętam na długo. Komary oblepiają mnie całą, a za mną podąża komarowa chmura. Nie jestem w stanie się od nich opędzić, nawet kiedy w pewnym momencie zaczynam biec wymachując na wszystkie strony rękami.

Droga w lesie jest błotnista, źle oznaczona, a ja kieruję się po prostu przed siebie, byle jak najszybciej się stąd wydostać. Zaczynają dochodzić do mnie piski mew, z każdym krokiem coraz donioślejsze. Czyżbym była już blisko jeziora Dobczyckiego i Raby? No prawie. Okazuje się, że mewy okupują okoliczne wysypisko śmieci. Trochę śmierdzi, ale komarów brak. Jeszcze nigdy mnie tak nie ucieszył widok śmietniska.


Polne ścieżki nad Myślenicami

Kolejna część szlaku stara się wynagrodzić uprzednią mękę. Wije się żyznymi polami, z których roztacza się wspaniały widok na dolinę Raby, Myślenice i górujące nad nimi Uklejną i Chełm. Na jednym z nieużytkowanych pól, zatrzymuję się na chwilę, aby odpocząć po tej nierównej walce i joggingu przez las. Urządzam sobie relaksujący piknik z piękną panoramą.


Panorama Myślenic i Beskidu Myślenickiego z nieużytków ponad doliną Raby

Przechodzę obok cmentarza pod Szubienna Górą, gdzie wieszano dawniej skazanych na wyrok śmierci i przekraczam Zakopiankę. Szlak sprowadza ostro w dół i po paru chwilach jestem już w centrum Myślenic. To duże miasto, w którym znajdziemy wszystko czego akurat potrzeba: lody, sklep czy wygodne łóżko, a także kilka obiektów wartych odwiedzenia, jak myślenicki rynek z zabytkowym układem urbanistycznym czy Muzeum Regionalne w Domu Greckim.


Parędziesiąt ugryzień komarów później, wreszcie w Myślenicach.

Pierwotny plan zakładał dalszy marsz do Trzemeśni, jednak bogactwo pogórzańskiej ziemi, okazało się być godnym rywalem. Po tym złośliwym i męczącym odcinku, składam broń i szukam noclegu na Zarabiu, wypoczynkowej dzielnicy Myślenic, z której blisko będę mieć jutro na szlak.


Byłam pewna, że ten najbardziej płaski odcinek szlaku, pokonam w przysłowiowych podskokach. Jednak z opuchniętymi, zranionymi nogami z pokrzywką, całkowicie umęczona, zasiadam nad Rabą, zaliczając piękny zachód słońca i zastanawiam się nad cenną lekcją pokory jaką dała mi dziś karpacka ziemia. Nie powinnam jej nigdy umniejszać.


Wieczorny odpoczynek nad Rabą...
... po całodziennym doświadczaniu karpackiego ziemiorództwa

Dzień 2

Myślenice-Zarabie – Kasina Wielka, 34 km

Karpacka ziemia rodzi nieożywione skały i całkiem żywe kwiaty i kleszcze


Po regenerującej nocy, jestem gotowa na poznanie kolejnych owoców karpackiej ziemi. Dzień zaczynam od wspinaczki stokami Uklejnej, wśród letniej zieleni, pokrytej jeszcze poranną rosą. Mój niebieski szlak biegnie północnymi stokami Uklejnej, nie zaś głównym grzbietem jak inny, długodystansowy szlak w tej okolicy - Mały Szlak Beskidzki.



Na stokach Uklejnej

W towarzystwie Głównego Karpackiego Szlaku Rowerowego oraz Beskidzkiej Drogi św. Jakuba maszeruję szeroką leśną ścieżką, wzdłuż której wyrastają okazy beskidzkiej flory – fioletowe bodziszki, firletki i ostrożenie, a nieopodal znajdują się dwa użytki ekologiczne: Mokradło śródleśne i Młaka źródliskowa. Takie ziemiorództwo to ja rozumiem. Jednak największa kwiatowa niespodzianka spotyka mnie zaraz za lasem, pod starą, kamienną figurką. Rośnie pod nią urocza lilia złotogłów. Te przepiękne storczyki są dość rzadkie i objęte w Polsce ścisłą ochroną.


Przepiękna lilia złotogłów w pełnym rozkwicie

Z zielonego gąszczu wychodzę na asfalt i osiedle Bulina, aby dalej wspiąć się na niewysoką Krowią Górę, z której rozpościera się szeroka panorama na Jezioro Dobczyckie i jego otoczenie.



Schodzę do Trzemeśni, gdzie tuż za mostem na Trzemeśniance przekraczam geograficzną granicę Beskidu Makowskiego, wkraczając na chwilkę w Pogórze Wiśnickie. Robię niewielkie zakupy w pobliskim sklepie, zjadając je zaraz pod nim. Po chwili wspinam się już stokami Pasma Glichowca. Okolica jest mocno widokowa, a im wyżej tym panoramy rozleglejsze - na Kamiennik i pasmo Lubomira i Łysiny. Wkoło roztaczają się niewielkie połacie sadow owocowych.


Nad Trzemeśnianką

Po chwili wchodzę w las, zdobywając pierwszy z trzech szczytów pasma – Trupielec (476 m). Na wierzchołku zachowały się okopy po walkach jakie c.k. armia prowadziła z wojskiem rosyjskim podczas I wojny światowej. Oryginalna nazwa szczytu nawiązuje do prasłowiańskich kurhanów ciałopalnych, które w ilości około 40 zidentyfikowanych sztuk pokrywają całe pasmo Glichowca. Próbuję odgadnąć, które z licznych tutaj ziemnych kopców mogłyby być rzeczonymi kurhanami. Jednak pozostaje to dla mnie zagadką. Pomimo tej grobowej atmosfery, po okolicy wędruje się bardzo przyjemnie. Spokój, cisza, brak komarów.



Względnie płaskim grzbietem wędruję przez kolejne szczyty – Ostrysz i najwyższy Glichowiec (523 m) i schodzę przez urokliwy przysiółek Sarnulki do Kotlinki Wiśniowej. Rozciąga się stąd zjawiskowa panorama na okoliczne szczyty wyrastające pionowo z doliny Krzyworzeczki. Można stąd przyjrzeć się dalszej trasie szlaku Swoszowice-Szczawa, która prezentuje się na podziwianym przeze mnie pejzażu. Na pierwszym planie Grodzisko i całe pasmo Cietnia. Za nim Śnieżnica, Ćwilin i finalna Mogielica.


Grodzisko i Ciecień nad doliną Krzyworzeki

Przechodzę przez most na Krzyworzeczce i zaczynam powoli wspinać się gorącym asfaltem w górę, przez ładnie położoną wieś Poznachowice Górne. Za chwilę ulica zamienia się w leśną ścieżkę, z dość stromym, choć niedługim podejściem na szczyt charakterystycznego stożka zwanego Grodziskiem. Odsłonięte skały pozwalają przyjrzeć się budowie góry – utworom płaszczowiny śląskiej: piaskowcom, łupkom, zlepieńcom czy marglom ułożonym w fliszową mozaikę. W przypadku Grodziska, podobnie jak i Trupielca, nazwa mówi sama za siebie. Na wierzchołku ostały się wały dawnego grodu szczyrzyckiego z pierwszych wieków istnienia państwa polskiego, spełniającego ważne funkcje obronne. Grodowe przeznaczenie tego miejsca sięga jeszcze czasów prehistorycznych. Wykopane tu obiekty kulturowe jak naczynia ceramiczne, w tym misy, garnki, kubki, narzędzia krzemienne czy nawet miecze, potwierdzają wpływy kultury łużyckiej i celtyckiej oraz osadnictwo już w epoce brązu i żelaza. Podczas II wojny światowej, na Grodzisku znajdował się schron partyzancki i chowano tu poległych, o czym przypomina symboliczna mogiła.


Szczyt Grodziska

Grodzisko jest pierwszym szczytem Beskidu Wyspowego na szlaku. Pojawiają się charakterystyczne wyspowe tabliczki zachęcające do zdobywania odznaki Odkryj Beskid Wyspowy.


Przytulia wonna upodobała sobie buczynę pod Grodziskiem

Szlak prowadzi uroczym lasem bukowym, przez Cublą a dalej Księżą Górę. Na chwilę dołącza czarny szlak ze Szczyrzyca, jednak innych wędrowców brak. Docieram na najwyższy szczyt pasma – Ciecień (829 m). Sam wierzchołek jest zarośnięty, jednak kilka kroków pod nim znajduje się niewielka polana z rozległym widokiem na rzędy pasm i szczytów Beskidu Wyspowego, Makowskiego i Żywieckiego.


Zjawiskowa panorama z Cietnia na wieloplanowy pejzaż beskidzkich wierzchołków

Z Cietnia schodzę w dół na przełęcz Wierzbanowską i główną drogę, którą przekraczałam już w Poznachowicach. Tym razem maszeruje nią przez jakieś 3 kilometry. Jest to droga szybkiego ruchu, ale pobocze jest dość szerokie, aby umożliwić bezpieczny marsz. Rozciąga się stąd cudowna panorama na Pieninki Skrzydlańskie – niewielkie pagórki malowniczo wyrastające ponad doliną rzeki Stradomki. O tej pomarańczowej już porze dnia są one niezwykle fotogeniczne. Z boku nad Pieninkami góruje królowa śniegu – mój cel na jutrzejszy poranek – Śnieżnica.


Urocze małe kopce Pieninek Skrzydlańskich

Dochodzę do przełęczy Wielkie Drogi, gdzie ponownie spotykam Mały Szlak Beskidzki, z którym wspólnie będę wspinać się na dwa ostatnie na dziś, niewysokie wierzchołki Szklarni i Dzielca. Choć i one, po przejściu już ponad 30 kilometrów w upale, dają się we znaki. Po drugiej stronie czekają na mnie ciemnozielone, zalesione stoki Śnieżnicy i pierwsze zabudowania Kasiny Wielkiej. U jej stóp biegną tory Transwersalnej Linii Kolejowej. Żałuję, że ta piękna, wybudowana jeszcze za czasów Austro-Węgier w 1884 roku linia jest aktualnie nieczynna (tylko rzadkie przejazdy wakacyjne). Wyspowy odcinek tej galicyjskiej linii jest dość spektakularny, mógłby stać się nie tylko ekologiczną, ale i niezwykle atrakcyjną formą transportu, podobnie jak linia kolejowa biegnąca wzdłuż Popradu – Kryniczanka. Podążając wzdłuż torów dochodzę do zabytkowej stacji kolejowej w Kasinie Wielkiej, gwiazdy dużego ekranu. Z zachodu złowieszczo spogląda na mnie Lubogoszcz.



W Kasinie nie brakuje pokoi do wynajęcia, decyduje się zostać tu na noc. Dzisiejszy dzień, choć z dłuższym kilometrażem i większymi przewyższeniami, był o wiele łatwiejszy niż ten wczorajszy. Karpacka ziemia okazała się łaskawsza. No może poza 6 kleszczami, które na sobie znajduje. Podejrzewam jednak, że wędrowały sobie po mnie od wczoraj. Być może też przemierzały jakiś szlak?




Dzień 3

Kasina Wielka – Szczawa 24 km

Karpacka ziemia rodzi deszcze i burze oraz góry i zaklęte w nich minerały


Dziś ostatni dzień wędrówki. Najmniej kilometrów (nie mylić z mało) ale całkiem spora ilość przewyższeń. W planach zdobycie dwóch najwyższych szczytów Beskidu Wyspowego – Ćwilina i Mogielicy oraz wcale nie o wiele niższej Śnieżnicy.


Kasina Wielka jest dosłownie otoczona górami. Leży w dolinie Kasińczanki, pomiędzy Śnieżnicą, Lubogoszczą a Wierzbanowską Górą. Mój niebieski szlak ociera się zaledwie o skraj Kasiny, aby zaraz spod stacji kolejowej wspinać się już stokami Śnieżnicy.



Jest to jednak pewien szkopuł. Odcinek szlaku prowadzący na szczyt Śnieżnicy jest obecnie wyłączony z obiegu. Jest to spowodowane domniemanym niebezpieczeństwem jakie zagraża pieszemu turyście na tej użytkowej przez narciarzy oraz rowerzystów trasie. Niestety nie zaoferowano żadnej alternatywy wejścia, poza jedną, czyli wjazdem na górną stację kolejką linową. Długodystansowy przebieg szlaku został więc przerwany. Kiedy ja wędrowałam tym szlakiem, odcinek ten dopiero co został zamknięty i byłam przekonana, że jest to chwilowe (jednak kilka miesięcy później szlak jest dalej wybrakowany).


Patrząc optymistycznie, taki wjazd kolejką może być dodatkową atrakcją na szlaku i chwilą ulgi dla zmęczonych nóg. Kolejka nie działa jednak 24h. Wczesnym rankiem, kiedy staję na szlaku kolejka jest nieczynna. Nie widząc jednak zagrożenia w formie narciarzy w lipcu, wchodzę na Śnieżnicę o własnych nogach. Trasa jest mozolna, dość stromo pnie się w górę, ale oferuje szerokie widoki na beskidzkie wyspy.


Panorama ze stoków Śnieżnicy

Od górnej stacji kolejki, został jeszcze jakiś kilometr na najwyższy wierzchołek Śnieżnicy o nazwie Na Budaszowie (1007 m). Po drodze mijam karpackie ziemiorództwo, tym razem w formie fauny: żaby, jaszczurki, żuki, motyle i dopiero co pęknięte jaja, z których wykluło się następne pokolenie owoców karpackiej ziemi. Dorodny jest także bukowo-jodłowy drzewostan, który w okolicy środkowego wierzchołka Wierchy chroniony jest rezerwatem Na Śnieżnicy. Szlak niebieski nie wchodzi na samiuśki szczyt, jednak to dosłownie parę dodatkowych metrów za zielonym szlakiem. Z samego szczytu widoków brak, ale pod szczytem znajduje się niewielka polanka z panoramą na dolinę Stradomki. Kiedy tak odpoczywam sobie na szczycie, zauważam wbiegającą i naprędce zbiegającą ze Śnieżnicy mistrzynię z Kasiny, czyli Justynę Kowalczyk. Sama więc szybko zbieram nogi za pas i ruszam dalej w kierunku przełęczy Gruszowiec.


Bracik Ćwilin

Śnieżnica i znajdujący się po drugiej stronie przełęczy Ćwilin uważane są za bliźniaków. Położone blisko siebie, o podobnym wyspowym kształcie i wysokości. Także nazwa Ćwilina pochodzi najprawdopodobniej od niemieckiego słowa zwilling, czyli bliźniak. Ze Śnieżnicy w zawrotnym tempie znajduję się na przełęczy Gruszowiec, rozdzielającej górskie rodzeństwo. Na chwilę zatrzymuję się w słynnym Barze pod Cyckiem, w którym to w czasach PRLowskiej prohibicji pracowała dobrze uposażona barmanka, lejąca piwo ‘spod cycka’. Ja decyduję się tym razem na barszcz z pierogami. Wejście na Ćwilin jest dość strome i będzie kosztowało sporo energii, postanawiam ją więc zawczasu doładować.



Szlak prowadzi północnymi stokami, a nieopodal niego znajduje się osuwisko ziemne, jedne z dwóch na stokach Ćwilina. Przekształcenia rzeźby karpackiej ziemi wcale nie ustały, a holocen przynosi kolejne zmiany.


Początkowo maszeruję mieszanym lasem, mijam łąkę z kukułką plamistą i wchodzę w dość rozrzedzoną górnoreglową świerczynę – na Ćwilinie (1072 m) po raz pierwszy na tym szlaku przekraczam próg regla górnego. Z wierzchołka Ćwilina roztacza się jedna z moich ulubionych górskich panoram. A to wszystko dzięki pasterzom z Łostówki, Jurkowa i Wilczyc pasącym tu dawniej swoje owcze stada. Z tych czasów zachowała się polana Michurowa, z której podglądać można pół świata. Pogoda nie jest idealna, ale na seansie panoramicznym dostrzegam oczekująca mnie Mogielicę, reprezentującą Beskid Sądecki Radziejową, wieże na Lubaniu i Gorcu oraz Turbacz, a z Beskidu Żywieckiego, nie kto inny jak sama królowa Babia Góra. W rolach drugoplanowych nie zabrakło także Pienin i Tatrów. Nad całą tą karpacką panoramą zaczynają głębić się chmury.


Szeroka i widokowa polana Michurowa na Ćwilinie

Wejście było strome to i zejście jest w podobnym stylu. Schodzę do Jurkowa, wsi położonej w dolinie Łososiny i podobnie jak Kasina otoczonej górami – Ćwilinem, Łopieniem i Mogielicą. Ta ostatnia to mój cel na dziś a także całej 3-dniowej wędrówki – ostatni szczyt na szlaku Swoszowice – Szczawa. Chmury szybko przemieszczają się po nieprzyjemnym niebie. Robię chwilę przerwy pod drewnianym kościołem, aby sprawdzić prognozę pogody. Wcale tego nie planowałam, ale pod kościołem czeka na mnie lodowóz. I to nie byle jaki, bo z lodami prosto z Łącka. Biorę jabłkowe i oczywiście ze śliwką. Prognozy przepowiadają tylko niewielkie opady.


W kierunku Jurkowa...pod Łopień i Mogielicę

Ruszam na ostatni, ale najwyższy szczyt. Powoli zwiększam wysokość, zostawiając w dole zabudowania. Pogoda się psuje, słońce już całkowicie schowało się za chmurami. Przyspieszam. Jestem już wysoko, kiedy słyszę pierwsze grzmoty. Już wiem, że to nie skończy się dobrze. Dosłownie wbiegam na szczyt, sapiąc z wysiłku. Rekord wejścia na pewno został pobity. Po godzince z hakiem staję na Mogielicy (1170 m). Nadchodząca burza nie pozwala mi na odpoczynek czy podziwianie widoków z drewnianej wieży na wierzchołu. Nie zwracam uwagi na naturalną świerczynę górnoreglową, chronioną przez rezerwat przyrody Mogielica. Zapewne nie zauważyłabym też nawet orła, wilka, rysia czy niedźwiedzia, które mają tu swoją ostoję (z tym ostatnim to akurat dobrze). Nie mogę też rozłożyć się na kolejnej zjawiskowej polanie pod szczytem Mogielicy - polanie Stumorgowej. Z niej także rozciągają się spektakularne widoki. Jednak, kiedy ja stawiam na niej pierwsze kroki zaczyna lać, wiać i grzmieć. Sprintem przebiegam przez otwarte teren, aby jak najszybciej znaleźć się z powrotem w lesie.


Polana Stumorgowa w burzy. Nie polecam.

Deszcze jest intensywny, ale kiedy dochodzę do przełęcz Przysłopek powoli ustaje. Teraz szeroką, leśną drogą, schodzę do doliny Kamienicy Gorczańskiej. Grzmoty cichną a serce wraca do swojego naturalnego rytmu. Od doliny Kamienicy szlak prowadzi wzdłuż dość ruchliwej asfaltowej drogi, na szczęście z chodnikiem. I tak, po trzech ostatnich kilometrach asfaltowej wędrówki docieram do Szczawy, miejscowości, w której kończy się długodystansowy niebieski szlak pieszy. Choć nie kończą się dary karpackiej ziemi.


Kropka kończąca szlak, tuż przy pijalni wód w Szczawie

Dzisiejszy dzień upływa pod znakiem wody. Najpierw tej burzowej, która przywitała mnie na Mogielicy. A potem wód szczawiowych, z których Szczawa zasłynęła już w co najmniej XV wieku. Lokalne źródła szczawiowe wspominał już Jan Długosz, Baltazar Hacket, no i oczywiście sam Stanisław Staszic. Dziś czynne są trzy zdroje, Hanna, Dziedzilla i Krystyna. W centrum miejscowości niedaleko kościoła znajduje się nowoczesna pijalnia wód, w której planowałam zakupić kilka butelek lokalnej szczawiówki aby uzupełnić minerały po tych 85 kilometrach wędrówki. Docieram jednak o 10 minut za późno. Karteczka na drzwiach informuje mnie, że dziś pijalnia zamykana jest o 16, nie jak zwykle o 19.



Nie daję jednak za wygraną i przemierzam lokalne sklepy w poszukiwaniu płynnego skarbu tej miejscowości. Znajduje go w nieodległym Lewiatanie. Kupuję po buteleczce z każdego zdroju. I uzbrojona w minerały, czekam w deszczu na busa, który ma zawieść mnie do Krakowa. Karpacka ziemia hojnie obrodziła i obdarowała mnie w wody, minerały, bujną florę i faunę, malownicze widoki i wyjątkowe wspomnienia.



Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

1 comentario


dżej
01 dic

Spacerując po beskidzkich szlakach, zagłębiamy się w dno Oceanu Tetydy... Niesamowite.

Tak jak twój hart ducha w nierównej walce z fauną i florą!

Piękny szlak, piękne zdjęcia 😍😍😍

No i beskidzki św. Dżej się pojawił, dopomina się ciągle, by go przebyć :)

Me gusta
bottom of page