Jest tylko jedna rzecz, która automatycznie przychodzi mi na myśl wędrując Szlakiem Dziesięciu Polan. Ogień! Tutaj wszystko się wokół ognia kręci. Wszystko się do ognia sprowadza. Góry, łąki i doliny mienią się ognistymi, jesiennymi kolorami. W przeszłości płonęły tu lasy karczowane pod szałasy. Dziś polany żarzą się w październikowym słońcu. Żywioł ognia rozwinął Gorce, a dziś rozpala we mnie chęć do wędrówki.
Gorce stanowiły drugi po Tatrach największy ośrodek pasterstwa w polskich Karpatach, zarówno pod względem powierzchni, jak i ilości wypasanych zwierząt. Tutaj także najdłużej zachowały się tradycyjne formy gospodarki hodowlano-pasterskiej. Ślady tego wyjątkowego dziedzictwa są dziś jeszcze żywe w gorczańskiej przyrodzie, topografii, drewnianym budownictwie i kulturze niematerialnej.
Szlak Dziesięciu Polan jest świetnym pomysłem na 1-dniową jesienną wędrówkę. Prowadzi z Lubomierza-Rzek na Turbacz przez niezwykle malownicze gorczańskie polany, będące reliktem kultury pasterskiej. Szlak nie jest długi, ma zaledwie 12 kilometrów (+ kilka więcej do Nowego Targu). Jest więc idealny na krótkie już październikowe lub listopadowe dni.
Szlak 10 Polan
Szlak Dziesięciu Polan jest jednym z najstarszych szlaków w Gorcach. Wyznaczył go w 1926 roku ksiądz Walenty Gadowski, członek Towarzystwa Tatrzańskiego i orędownik górskiej turystyki. Był twórcą słynnej, tatrzańskiej Orlej Perci oraz dwóch perci w Pieninach: Sokolej (nazywaną dawniej Pienińską Orlą Percią) oraz nieistniejącej już Skalnej Perci.
Szlak znakowany jest kolorem żółtym i prowadzi przez urocze polany, które są niezwykle atrakcyjne pod względem krajobrazowym, przyrodniczym, a także widokowym. Dziś szlak ten jest częścią dłuższego szlaku prowadzącego z Tymbarku przez Mogielicę do Nowego Targu Kowańca. Ja opiszę dziś odcinek z Lubomierza - Rzek do Nowego Targu.
Gorce płoną!
Ogień płonie już w samej nazwie Gorców. Pochodzi ona bowiem od słowa gorzeć, czyli palić się. Żywym ogniem płonęła tu puszcza karpacka, którą wypalano pod tereny wypasowe i uprawne. Nie było tu naturalnych hal, jak w Tatrach, ogień stał się więc środkiem na uzyskanie nowych terenów gospodarczych. Dziś gorczańskie polany stały się składnikiem niepowtarzalnego dziedzictwa krajobrazowego oraz kulturowego tego regionu.
Przebieg szlaku
Wędrówkę rozpoczynam na przełęczy Przysłop w przysiółku Lubomierza Rzeki. Dojeżdżam tu busem z Krakowa jadącym przez Mszanę Dolną w kierunku Kamienicy, a dalej Szczawnicy.
Wysiadam na przystanku na pięknej przełęczy, na której od razu witają mnie malownicze widoki na dolinę Kamienicy i gorczańskie szczyty. Wracam się kilka metrów główną ulicą, aby po chwili odbić w lewo, na drogę, która poprowadzi mnie w górę, do pierwszej niewielkiej polanki będącej częścią zamieszkanego osiedla Cyrkowe. Znajduję tu także pierwsze szałasy, które zdają się odzwierciedlać obecny stan wszystkich gorczańskich szałasów. Jedne niszczeją wraz z całą swoją wiekową historią, inne są remontowane, dzięki staraniom strażników gorczańskiego krajobrazu.
Zbaczam z głównej drogi, wchodzę w las i Gorczański Park Narodowy. Na obrzeżach lasu błyszczą owoce dzikiej róży, a w jego głębi buki zrzucają czerwone liście. Pierwsze wysokości przyspieszają oddech. Po chwili, po lewej stronie ukazują się dwie atrakcje. Górna stacja wyciągu narciarskiego oraz piękne widoki na stojącą naprzeciwko mnie Mogielicę. Wspinam się coraz wyżej. Otwiera się przestrzeń i znajduję się na polanie Jaworzynka, z której rozciąga się jeszcze szersza panorama na dolinę Mszanki z Lubomierzem oraz wyrosły Beskid Wyspowy rozciągający się od Lubogoszczy aż po Modyń. Po charakterystycznych wieżach łatwo rozpoznaję także gorczańskie szczyty - Kiczorę Kamienicką oraz Gorc. Te pierwsze panoramy na szlaku zawsze robią największe wrażenie. Potem oko się przyzwyczaja…
Polana Jaworzynka obfituje w piękne widoki, gdyż do niedawna prowadzono tu jeszcze wypas. Jednak sądząc po porastających polanę jeżynach i borówczyskach prawdopodobne jest, że niebawem zamieni się w młody las. Ciekawa jestem, czy dotrwa do tego czasu stojący na Jaworzynce szałas pasterski. Ta drewniana, skromna budowla idealnie wkomponowywuje się w tę otwartą przestrzeń. Na polanie warto zwrócić uwagę na to co pod nogami. Rosną to bowiem piękne, choć o tej porze roku już przekwitnięte dziewięćsiły bezłodygowe.
Płonące polany
Wołosi, przybyli w Gorce na przełomie XIV i XV wieku, zastali tu głównie las. Górskie stoki pokryte były gęstą puszczą karpacką, a skoro już wtedy głównym zajęciem przybyszów z południa było pasterstwo, starali się w jakiś sposób wyrobić miejsce pod dogodny wypas. Podczas swoich wędrówek Wołosi zasymilowali się już z ludnością miejscową, rolniczą, sami zaczęli prowadzić osiadły tryb życia. Polany wykorzystywane więc były nie tylko jako pastwisko, ale także jako źródło siana na zimę oraz pola uprawne.
Wykarczowanie gęstego lasu przez jego wycięcie byłoby zbyt ciężkim i czasochłonnym zadaniem. Osadnicy najczęściej stosowali więc tzw. trzebież żarową. Był to najprostszy sposób na otrzymanie polany, choć wymagał on sprytu i rozważności, bez którego można było doprowadzić do niekontrolowanego pożaru całego lasu.
Cały proces rozpoczynano od tzw. cyrhlenia lasu (określane także jako czyrhlenie albo cerhlenie), czyli usuwania z drzew kory (pełniącej funkcje ochronne) do wysokości dorosłego człowieka oraz wycinaniu leśnego podszytu. Bywało tak, że pasterz, najczęściej koziarz, wchodził do lasu wiosną, budował szałas i mieszkał w nim przez całe lato żywiąc się kozim mlekiem i owocami lasu. Wypasał on swoje stado, poświęcając całe dnie na odrąbywanie kory drzew, czyli cyrhlenie. Kozy mu w tym pomagały zjadając niższą roślinność. Ogołocone z kory drzewa usychały do kolej wiosny, kiedy to koziarz wracał do lasu, aby podpalić uschnięte drzewa. Te lepsze gatunkowo wpierw ścinano i wykorzystywano np. przy budowie domów, szałasów lub zostawiano na sprzedaż czy opał. Resztę drzew palono na miejscu. Popiół pokrywający całe pogorzelisko ma właściwości użyźniające glebę, stąd początkowo wykorzystywano młodą polanę jako prymitywne pole uprawne. Siano na nim zboże jak owies, jęczmień czy krzycę. Po kilku latach ziemia się wyjaławiała, wtedy dopiero sprowadzano na polanę owce, woły lub wykorzystywano ją jako łąkę kośną.
Na pogorzelisku stały jeszcze pnie po spalonych drzewach. W kolejnych latach młoda polana zmieniała się. Część pni gniła, inne wyrywano na opał w szałasach. Czasami pnie palono nawożąc ponownie ziemię popiołem. Zmieniała się szata roślinna, zaczęły pojawiać się rośliny światłolubne, łąkowe, typowe dla gleb bogatych w azot. W miarę czasu, a trwało to kilkanaście lub nawet kilkadziesiąt lat, wykształcały się w zbiorowiska roślinności pastwiskowej i łąkowej. Gatunkiem typowym dla polan reglowych jest szafran spiski, czyli słynny krokus. Kwiat ten wręcz uwielbia paśne łąki wraz z nawożącymi i depczącymi jego nasiona zwierzętami. Poza tym na polanach spotkamy kwitnące przebiśniegi, kwiaty omiegu górskiego, bodziszka leśnego, jastrzębca pomarańczowego oraz coraz rzadziej występujące storczyki, jak kruszczyk błotny, storczyca kulista, podkolan biały czy gółka długoostrogowa.
Cały proces tworzenia śródleśnych polan i pojawienia się nowych gatunków flory, a zaraz za nimi fauny, miał wpływ na przekształcanie się krajobrazu Beskidów oraz Puszczy Karpackiej. Proces ten nie zakończył się i trwa nadal. Obecnie roślinność także przechodzi przemiany związane dziś głównie z zaprzestaniem wypasu i sukcesją wtórną lasu.
Warto wspomnieć, że słowo cyrhlenie mające wołoski rodowód spotykane jest w całych Karpatach. Często podczas beskidzkich wędrówek przechodzimy przez szczyty lub przełęcze nawiązujące swymi nazwami do tego fenomenu: Cyrla, Cyrhla, Cerla, Carhel…
Unosząc się ponad polanę Jaworzynkę, docieram do właściwego wierzchołka Jaworzynki (1026 m n.p.m.). Na nim ławka z cudowną panoramą, tablica informacyjna Gorczańskiego Parku Narodowego oraz stylowe drewniane drogowskazy.
Znów wita mnie las, tym razem bukowo-jodłowy. Nie kroczę nim jednak długo. Po chwili wychodzę na polanę Podskały, która według mnie wygrywa w konkursie na najpiękniejszą gorczańską polanę reglową. Falisty, siodłowy kształt, sielska ścieżka prowadząca przez jej środek, okalające ją kolorowe drzewa oraz rozrzucone drewniane szałasy. To wszystko sprawia, że polana ta w niezwykle uroczy sposób maluje gorczańskie dziedzictwo kulturowe. Tutaj trzeba zatrzymać się na dłużej, usiąść na trawie, poszukać kwitnących jeszcze roślin, nacieszyć widokiem dookoła. Ja znajduję fiołki polne i rozmyślam o czasach kiedy tu, na polanie Podskały tętniło pasterskie życie.
Zapał do pasterstwa
Pasterstwo górskie było odpowiednio zorganizowane. Ze względu na odmienny system wypasu zwierząt oraz użytkowania pól wyróżnić możemy gospodarkę polaniarską oraz szałaśniczą.
Szałaśnictwo skupiało się na wypasie dużej ilości zwierząt zebranych od różnych właścicieli i zgrupowanych w jedno stado. Organizacją wypasu kierował baca, mający pod sobą pomocników, czyli juhasów. Wypas trwał średnio od przełomu kwietnia i maja do końca września. Pochod nigdy nie rozpoczynał się wcześniej niż w dzień św. Wojciecha (23/IV), a rozsad, który oficjalnie kończył wypas, odbywał się nie później niż na św. Michała (29/IX). Przez cały ten okres zwierzęta wypasane były w karpackich lasach i polanach, wędrując za swoimi opiekunami. Ten rodzaj wysokogórskiego, wędrownego pasterstwa określa się mianem transhumancji czy pasterstwa transhumancyjnego. To niematerialne dziedzictwo wołoskich pasterzy, którzy wędrowali za stadami przez całe Karpaty prowadząc iście koczowniczy tryb życia.
Owce dojono trzy lub dwa razy w ciągu dnia, czym zajmowali się juhasi. Za przetwórstwo mleka na bryndzę, oscypki, bruski czy żętyce odpowiedzialny był baca. Wytworzone sery były zapłatą dla gospodarzy, których stadem się zajmowali. Pozostałą część serów sprzedawano a baca dzielił się zarobkiem ze swoimi pomocnikami. Kultura pasterska jest niezwykle bogata, pełno w niej rytuałów, zabobonów i wierzeń. Kultura wołoska, z silną jeszcze obrzędowością pogańską miała wpływ na ukształtowanie się magicznych praktyk pasterskich. Na pewno je wkrótce opiszę, są jednak na tyle fascynujące i obszerne, że wymagają osobnego wpisu. Dziś skupię się na gorczańskim ogniu.
Polaniarstwo to wypas indywidualny, nie grupowy. Gospodarze sami pilnowali swoich trzód, nie oddawali ich pod opiekę bacy. Pomagali im inni członkowie rodziny. Na polanach przeważała gospodarka pastersko-rolno-kośna, co oznaczało, że polany wykorzystywane były zarówno na wypas, ale także jako łąki kośne oraz pola uprawne. Takie polany najczęściej więc znajdywały się w pobliżu wsi, aby moc potem sprowadzić zbiory. Wypas prowadzono zarówno sezonowy, jak i dzienny. Stado wyprowadzano na polanę w ciągu dnia, jednak mając dom i zagrodę w pobliskiej dolinie, schodzono ze zwierzętami na noc do wsi. Stosowany był także wypas zbliżony do szałaśniczego polegający na przebywaniu przez dłuższy czas na szałasie, jednak były to okresy najczęściej krótsze, po czym się zmieniano lub sprowadzano owce na dół, gdzie „kosiły” przydomową łąkę. Polana była wtedy wysiewana lub za jakiś czas koszona.
Schemat mojej wędrówki się powtarza. Wchodzę znów w bukowy las, aby po chwili stanąć na kolejnej polanie Adamówka. Wygląda ona nieco inaczej. Porastają ją borówczyska, wysoka trawa, z której wyskakują mniejsze krzewy, a nawet już całkiem spore świerki. Jeszcze chwila i pokryje ją las. Szkoda będzie widoku, bo ten z Jadamówki jest piękny. Szczęśliwie mam jeszcze okazję podziwiać szeroką panoramę na cały przekrój szczytów Beskidu Wyspowego oraz kilka tych gorczańskich. W dodatku oświetlona promieniami jesiennego słońca mieni się polana Podskały. Po prawej stronie polany, tak jakby pod Gorcem, w nieładzie stoi jeszcze kilka desek, pozostałość dawnego szałasu pasterskiego.
Za polaną znów las. Wspinam się teraz na Gorc Troszacki, więc jest pod górkę. Otacza mnie bór świerkowy, zgodnie z osiąganą wysokością. W pobliżu znajdują się wychodnie skalne zwane Białymi Skałami, choć nie są ze szlaku dobrze widoczne. Teren wkoło wygląda bardzo naturalnie, choć jeszcze niedawno wypasano tu zwierzęta i drzew było zdecydowanie mniej. Martwe drzewa leżą niechlujnie, odsłonięcia skalne pokrywa mech, a całość tonie w jesiennych liściach. Życie lasu na jednym obrazku.
Jeszcze kilka głębszych wdechów i wydechów i znajduję się na Gorcu Troszackim (1235 m n.p.m.), jednym z trzech szczytów w masywie Kudłonia. Grzbiet pomiędzy pokrywa polana Gorc Troszacki, z której rozchodzi się piękna panorama, tym razem w innym kierunku, na południe. Krajobraz skradają Tatry. Niezbyt przejrzyste niebo nie pozwala cieszyć się krystalicznym widokiem, ale Tatry nawet we mgle robią wrażenie. Wędrując tu wczesną wiosną zobaczymy fioletową popasterską pamiątkę, czyli kwitnące krokusy. Stoi tu drewniana ławka, można więc nacieszyć się widokiem i odpocząć zarazem.
Idę dalej. Przechodzę przez polanę, na której leżą skoszone kępy siana. Zapewne to sprawka GPN, który kontynuuje koszenie niektórych gorczańskich polan, próbując w ten sposób zachować bogactwo flory i fauny tych łąk oraz ich walory widokowe.
Po chwili wędruję stokami Kudłonia. Sam szczyt jest zalesiony, choć okoliczne martwe świerki dają poczucie przestrzeni. Śmiertelne zniszczenia dokonywane przez kornika, zasnuję, silne wiatry czy suszę są częścią leśnego życia. Wraz z wysokością opadam w dół, ale polany towarzyszą mi także podczas zejścia. Wędruję skrajem polany Pustak, która oferuje całkiem zacne widoki. Tutaj ponownie górują Tatry, a na zachodzie wyrasta Babia Góra. Na rozmazanym tle ledwo widać Magurę Spiską, ale przede mną wyraźnie jawi się już cel wędrówki, czyli Turbacz.
Idąc dalej mijam polanę Przysłopek. Bardzo urokliwą, zamkniętą bramą kolorowych drzew. Na jej północnym skraju zobaczyć można kamienne fundamenty, zapewne pozostałość dawnego szałasu. Kawałek dalej stoi szałas już w trochę innym wydaniu, zrekonstruowany i nowoczesny. Nie prowadzi się tu już jednak wypasu, a polanę zaczynają porastać pojedyncze świerki. W centralnym punkcie polany, w jej siodle, stoi drewniana ławka, która pozwoli wypocząć strudzonemu wędrowcy. Nadmiarem wrażeń także można się zmęczyć.
Watra na szałasie
Wołoskim dziedzictwem jest prosty, drewniany, ale jakże znamienny szałas. Słowo to, pochodzenia wołoskiego, oznacza mieszkanie, siedzibę. I tym był dla pasterzy oraz zwierząt - miejscem, w którym znajdywali schronienie.
Wypasając zwierzęta w bliskiej odległości od wsi, szałasy nie były potrzebne, gdyż pasterze schodzili na noc do wsi. Natomiast jeżeli wypas prowadzono na polanach oddalonych o znaczną odległość od miejsca stałego zamieszkania, takie szałasy pozwalały przeżyć podczas okresu wypasu, chroniły od zjawisk atmosferycznych, umożliwiały przetwórstwo udojonego mleka, a tym samym zarobek.
Wraz z wypalanymi w lasach cyrhlami, zaczęła się na nich pojawiać zabudowa gospodarcza oraz mieszkalna. W zależności od zapotrzebowania na polanie stawiano szopę do przechowywania siana, stajnie, w których nocowały zwierzęta, przenośny koszar do gromadzenia stada, różne typy szałasów mieszkalnych jak koliby czy izbice, w których spali pasterze, oraz zabudowa mieszkalno-gospodarcza, gdzie pod jednym dachem spał człowiek wraz ze swoimi podopiecznymi.
Spotkać można było pojedyncze szałasy lub niewielkie grupy szałasów (zabudowa kupowa). W regionach o wysoko rozwiniętej kulturze pasterskiej, jak Gorce, znajdowały się także całe osiedla halne z kompleksem szałasów, stajni i szop (zabudowa przysiółkowa).
W niektórych miejscach w Beskidach powstawały wielkie osiedla polaniarskie, takie jak np. na polanie Podokólne, o której wspominałam już we wpisach o Spiszu. Co poniektóre osiedla polaniarskie, wraz ze wzrostem liczby ludności, stawały się stale zamieszkanymi zarębkami – przysiółkami niżej leżących wsi.
W gospodarce szałaśniczej drewniane szałasy określano mianem bacówek, wszak gospodarzył tam baca. Wraz z juhasami mieszkał w bacówce, gdzie pilnował wiecznego ognia, czyli watry oraz zajmował się przyrządzaniem serów, które wędziły się w bacówce wisząc w pobliżu watriska.
Początkowo szałasy były dość prymitywne, budowane z polnych kamieni, zebranych gałęzi czy kory drzew. Nie nadawały się do stałego przebywania. Jednak w związku z ciągłym poszukiwaniem świeżego pokarmu oraz w celach równomiernego ‘koszenia’ i nawożenia polan, pasterze przemieszczali się wraz ze stadem, czasami przenosząc także szałas. W Beskidach spotkać można było nawet koliby ruchome, umocowane na kołach, tak aby można je było sprawnie przewieźć z jednej polany na drugą.
Szałasy najczęściej wznoszone były na fundamentach z kamienia polnego (tzw. pecek). Na nich stawiano drewnianą część budynku. Służyły do tego nieociosane belki, najczęściej z drzewa świerkowego, ułożone w konstrukcji wieńcowo-węgłowej. Belki zabezpieczone były omszeniami lub dranicami. Szałas pokrywał dach dwu- lub czterospadowy kryty gontem lub deskami. Podłogę stanowiło klepisko, a okna były rzadkie. Nieczęste były także szałasy kamienne, choć ruiny takich szałasów można jeszcze spotkać np. w paśmie Lubania, a najpopularniejsze były w Beskidzie Małym. W ogólnym choć uproszczonym zarysie szałasy przypominały budynki mieszkalne wznoszone w dolinach.
Obecnie bacówki spotykają różne przypadłości. Jedne niszczeją na polanach pozostawione same sobie, drugie przebudowywane są na domki letniskowe. Inne zaś stają się wyremontowanymi budynkami, dofinansowanymi przez ośrodki lokalnej kultury jako element produktu turystycznego oraz sposób na zachowanie pasterskiego dziedzictwa.
Schodzę dość stromo w dół, aby po chwili znaleźć się na przełęczy Borek. To zwornik między masywem Kudłonia a Mostownicą. Przełęcz ta słynie z prawdopodobieństwa zajścia tu w niedalekiej przyszłości geologicznej zjawiska kaptażu, czyli przejęcia wód jednego potoku przez drugi. W tym przypadku byłoby to wyjątkowo ciekawe, gdyż potok Konina przejąłby wody Kamienicy zmieniając tym samym dorzecze oraz linię wododziału Raby i Dunajca. Sama przełęcz jest zielona, zalesiona i zaciszna. Stanowi dobre miejsce na chwilę odpoczynku przy akompaniamencie szumiących wód potoku Kamienica. Poza łączeniem grzbietów górskich, nasz żółty szlak spotyka tutaj także niebieski szlak z doliny Kamienicy oraz szlak spacerowy z Koniny Potaszni.
A odpoczynek może się przydać, gdyż teraz czeka mnie podejście na polanę Turbacz. Wędruję wpierw stokówką, przeskakując co chwilę spływające ze stoków Mostownicy cieki wodne. Kolory wokół mnie są iście ogniste – iskrzy się złoto, rdza i miedź. Sam szlak nie wchodzi na szczyt Mostownicy, choć polana znajdująca się na jej stokach jest równie piękna jak te, które mijałam. Polana na Mostownicy leży w obrębie GPN, ale należy do gospodarzy z Koniny. Co ciekawe, jest to stan zachowany jeszcze z ustawy cesarskiej z 1787 roku. Ustawa ta dawała chłopom możliwość wykupu polan na własność, co zapewne uczynili gazdowie z Koniny.
Powoli zbliżam się do rozległej polany Turbacz. Tablica na jej skraju informuje mnie na przwitanie o występujących tu chronionych torfowiskach alkaicznych. Wyrastają tu bowiem młaki ostrożeniowe i kozłkowo-turzycowe. Te wilgotne łąki to bogactwo gatunków. Spotkamy tu charakterystyczną wełniankę, ostrożenia łąkowego, storczyki czy roślinność torfowiskową.
W popołudniowym, jesiennym słońcu polana prezentuje się wyjątkowo pięknie. Spalone na złoto trawy mienią się na tle srebrnych chmur. Ścieżka wijąca się po polanie pomiędzy szczytem Turbacza oraz Czołem Turbacza kieruje mnie na widoczną z oddali Babią Górę.
Płomień przygasa
W dawnych czasach, kiedy większość górskich terenów pokrywały lasy i była niezamieszkana, właściciele ziemscy chętnie przyjmowali nowych osadników, głównie wołoskiego pochodzenia. Przybysze otrzymywali prawo do założenia wsi na wykarczowanym przez siebie obszarze, do wyrobienia polan oraz prawo do wypasu, także w lesie. Płacili za to odpowiednie podatki, w formie daniny baraniej, pożywienia czy skór. Właściciele ziemscy mieli w tym także cele polityczne. Góry stanowiły granicę, a zamieszkujący je pasterze stali na jej straży, uzupełniając w razie potrzeby zbrojne szeregi.
Las był stałym i dogodnym miejscem wypasu. Jednak nie było to zawsze mile widziane przez właścicieli ziemskich. Stada, szczególnie kóz, zjadały siewki i młode drzewka co niszczyło drzewostan i ograniczało możliwości jego odnowienia. Pierwsza ustawa regulująca użytkowanie lasów została wprowadzona przez władze austriackie w 1782 roku. W XIX wieku podejście do gospodarki leśnej zaczęło się zmieniać. Las nabrał wartości i stał się źródłem całkiem pokaźnych dochodów. Wzrosły ceny drewna. Stało się ono niezbędne do utrzymania zakładów otwieranych w podgorczańskich wsiach. Niewielkie potasznie, gorzelnie i kuźnie zastępowane były przez większe huty, jak np. szkła w Rzekach i Porębie Wielkiej czy żelaza w Szczawie.
W Galicji, a potem w II Rzeczpospolitej wydawano rozporządzenia regulujące gospodarkę leśną. Jednym z nich był zakaz wypasu w drzewostanach, które nie osiągnęły jeszcze trzech metrów wysokości (oczywiście nie zawsze przestrzegany). Ponadto chłopi stracili serwituty, czyli prawo do użytkowania lasów ziemskich. Sami bowiem chętniej wykorzystywali swoje polany jako pola uprawne lub łąki kośne, co było związane z coraz to większą ilością nie tylko zwierząt, ale też mieszkańców gorczańskich wsi.
Dane z 1927 roku pokazują, że w centralnej części Gorców wypasano 11 000 sztuk owiec i 570 bydła w 31 szałasach oraz 24 wolarniach. Od tego czasu następował powolny spadek pogłowia wypasanego na gorczańskich halach. Sytuację pogłębiła II wojna światowa, a po niej upaństwowienie lasów dworskich, na których całkowicie zakazano wypasu. Szałaśnictwo na dużą skalę przestało być opłacalne i dziś w pierwotnej formie zanikło całkowicie.
Nie oznacza to jednak, że nie spotkamy już owiec na gorczańskich polanach. Gorczański Park Narodowy przywrócił bowiem szałaśnictwo w formie wypasu kulturowego. To unowocześniona kontynuacja tradycyjnej gospodarki szałaśniczej, choć z ograniczeniami określonymi przez park (dotyczącymi np. ilości wypasanej trzody, używania tradycyjnych sprzętów, odzieży, receptur). Głównym celem wypasu kulturowego jest ochrona pasterskiego krajobrazu przyrodniczego oraz zachowanie pasterskiego dziedzictwa kulturowego, regionalnych tradycji. Owce spotkamy dziś na Hali Długiej pod Turbaczem oraz w dolinie potoku Jamne nad Ochotnicą. Ponadto mieszkańcy Gorców w dalszym ciągu zajmują się gospodarką pastersko-rolną. Wypasają niewielkie stada owiec przy domach i na prywatnych polanach.
Przyroda polan jest niezwykle cenna. Cieszy oko nie tylko naukowców i przyrodników, ale wszystkich turystów wędrujących przez wiekowe pasterskie polany. Zachowały się na nich liczne gatunki roślin rzadkich, chronionych i wysokogórskich. Najbardziej charakterystyczne są łąki mietlicowo-mieczykowe. To na tych łąkach zakwitają krokusy. Poza tym kwitną tu chabry, dzwonki, fiołki, różne gatunki storczyków oraz oczywiście mietlica pospolita i mieczyk dachówkowaty. Na bardziej ubogich glebach wyrastają łąki z bliźniaczą psią trawką wraz z dziewięćsiłem bezłodygowym i kuklikiem górskim. Aby ta bogata flora polan reglowych mogła przetrwać konieczne jest koszenie – zarówno naturalne, wykonywane przez spragnione zwierzęta, jak i to mechaniczne. W innym wypadku polany, które mają przecież pochodzenie antropogeniczne powrotnie zarosną lasem. Na niekoszone polany wpierw niezauważenie wchodzą borówki, smaczne maliny i jeżyny. Następnie coraz śmielej wyrastają wierzby, buki czy świerki, aby po latach stać się gęstym lasem.
Spoglądam więc na Halę Długą, na którą mam dobry ogląd z Hali Turbacz. Owce znowu znikły z tego krajobrazu, ale tylko do następnej wiosny.
Otoczona szerokimi widokami i dozą melancholii postanawiam chwilę odpocząć na Hali Turbacz. Wyżej, przy schronisku będzie tłoczniej. Wybieram więc spokój jaki dziś spotykam na tych kilku drewnianych ławkach naprzeciwko Szałasowego Ołtarza. Zasłynął on mszą, którą w 1953 roku odprawił tu Karol Wojtyła stojąc przodem do wiernych, co do czasu Soboru Watykańskiego nie było normą.
Po kilku westchnieniach wędruję dalej pod Schronisko PTTK im. Władysława Orkana. Trasa oferuje rozkoszne widoki na okolicę. Po chwili jestem już w centralnym punkcie Gorców, pod Turbaczem, z którego rozchodzą się wszystkie gorczańskie ramiona górskie. W schronisku warto spędzić chwilę w Ośrodku Historii Turystyki Górskiej, które zapoznaje z gorczańską turystyką oraz jej popularyzatorami, za jakiego należy uznać Władysława Orkana.
Szlak Dziesięciu Polan, kończy się właśnie tu, przy schronisku pod Turbaczem. Pora więc zadecydować o dalszych krokach tej podróży. A wyjścia są co najmniej trzy. Można zdobyć wierzchołek Turbacza, kierując się czerwonym szlakiem, czyli słynnym GSB. Z myślą o powrocie do domu, można wędrować dalej żółtym szlakiem schodząc do Nowego Targu Kowańca. Natomiast jeżeli dla kogoś 10 polan to za mało, można czy wręcz należy kontynuować wycieczkę przez gorczańskie szczyty, doliny i polany. Ja sama zdecydowałam się na tą trzecią opcję - ale o tym dopiero w kolejnym wpisie... Dziś oficjalnie zakończymy Szlak Dziesięciu Polan w Nowym Targu.
Ze schroniska pod Turbaczem do Nowego Targu Kowańca można zejść zarówno szlakiem żółtym jak i niebieskim. Ja trzymam się tego co dobre i sprawdzone, czyli żółtego szlaku, który towarzyszy mi od początku dnia. Właściwie, ten odcinek żółtego szlaku także ma swoją historię. Był on bowiem wyznakowany jako dojście do pierwszego schroniska turystycznego pod Turbaczem, spalonego w 1933 roku. Szlak prowadzi szeroką drogą wzdłuż kolejnych polan, sprowadzając górskich turystów dość szybko do ‘cywilizacji’.
Początkowo szlak wiedzie przez widokowe polany jak Długie Młaki oraz Wisielakówka, na której to stało wspomniane wyżej schronisko. Już wtedy nosiło ono imię Władysława Orkana. Dalej szlak prowadzi przez Polanę Rusnakową, na której znajduje się słynna Kaplica Matki Bożej Królowej Gorców. Bywały momenty, kiedy wokół tej niewielkiej, drewnianej kaplicy spotykało się na mszy nawet kilka tysięcy osób. Kazania wygłaszał tu ks. prof. Józef Tischner, pochodzący z niedalekiej Łopusznej. Na pewno warto zwrócić uwagę na patriotyczny wymiar tego miejsca wyrażony budową na planie krzyża Virtuti Militari, białymi orłami, żelaznym łańcuchem jako symbolem Polski w niewoli.
Dalej droga prowadzi dość mocno wyjeżdżoną, a w czasie deszczowym i ubłoconą drogą. Mijana wcześniej tablica informuje, że polany na grzbiecie Bukowiny Waksmundzkiej należą do mieszkańców wsi Waksmund, którzy to mają prawo poruszać się po okolicy samochodami. Z drogi widoki głównie na to co już za minęło, co za mną - szczyt Turbacza. Dalej grzbietem Bukowiny Miejskiej szlak schodzi w dół oferując częściowo ograniczone widoki, im niżej tym teren jest bardziej zarośnięty. Mijam polanę Wszołową z pomnikiem św. Huberta i polanę Dziubasówki, na której pasą się jeszcze owce, choć jest już koniec października. Lasem schodzę w dół, mijając jeszcze niewielkie polanki z odnowionymi szałasami oraz krzyż wyznaczający miejsce niewyjaśnionego morderstwa z lat 50-tych. Po chwili wychodzę już na asfaltową drogę prowadzącą przez osiedle Oleksówki do Kowańca. Z pętli autobusowej w tej dzielnicy Nowego Targu jadę już do centrum, a stamtąd w dalszą podróż w kierunku domu.
Szlak Dziesięciu Polan jest piękną lekcją historii tych ziem. Wędrując po gorczańskich polanach, czuję, że ogień, który pali się tu od wieków, jeszcze nie wygasł. Teraz zależy od postawy kolejnych pokoleń czy będzie palił się dalej. Ta trasa wydaje się być jednak dowodem na to, że tego żywiołu nie da się tak łatwo okiełznać.
Wow, ale dawka wiedzy. Przeczytałem i mam ochotę jechać w Gorce :) Szczególnie zainteresował mnie ten fragment: "Bywało tak, że pasterz, najczęściej koziarz, wchodził do lasu wiosną, budował szałas i mieszkał w nim przez całe lato żywiąc się kozim mlekiem i owocami lasu". Czy to nie esencja gorczańskiego minimalizmu i sztuki "zen"? Kiedyś potrafiliśmy żyć naprawdę i czerpać energię (każdego rodzaju) z tego, co dookoła. Może się ockniemy i znów to zauważymy :)
Super, Justa! Bardzo pouczający i zasobny w informacje wpis jak zawsze. Wszyscy zachwycają się wycieczkami za granicę, a ile w naszym kraju jest pięknych miejsc z bogatą historią i interesującymi tradycjami. Dzięki Tobie można się o nich dowiedzieć i sporo nauczyć. 😊