Ostatnie trzy lata upłynęły na Górnym Śląsku pod znakiem obchodów 100-lecia Powstań Śląskich. Ja postanowiłam poświętować po swojemu, wybierając się na Szlak Powstańców Śląskich, gdzie rozgrywała się powstańcza historia miast, wsi i śląskiej ziemi.
Historia Śląska do łatwych nie należy, ciężko zrozumieć ją nawet rodowitym Ślązakom, szczególnie tym z młodszego pokolenia. Od opinii i poglądów, faktów i fantazji może zaboleć głowa. Każdy ma swoją prawdę. Rozmowy o Śląsku zawsze zdają się być nazbyt polityczne. Niemniej jednak ta historia mnie kusi, przywołuje co jakiś czas, namawia do jej bliższego poznania. Postanawiam wykorzystać do tego okrągłą rocznicę 100-lecia Powstań Śląskich.
O szlaku
Szlak Powstańców Śląskich to szlak znakowany na niebiesko o długości niecałych 200 km (podawane są różne wersje między 181 a 192 km, według mapa-turystyczna.pl jest to 187 km), z punktami skrajnymi Bytom – Gliwice. Zaprojektowany został przez ks. Jerzego Pawlika z okazji 50-lecia III Powstania Śląskiego. Szlak biegnie przez tereny, które są z powstaniami w różny sposób związane, na których odbywały się walki powstańcze, gdzie stoją powstańcze pomniki czy skąd pochodzą słynni powstańcy.
Szlak ten oznaczony jest jako pieszy, ja ze względów praktycznych (czas przejścia) wybrałam rower, czyli śląskie koło. Pomimo swojego pieszego przeznaczenia, szlak bardzo dobrze sprawdza się w turystyce rowerowej. Teren jest urozmaicony, szlak biegnie ulicami, polami i lasami. Nawierzchnia nadaje się na rower, ale raczej nie szosowy. Na trasie jest tylko kilka krótkich piaszczystych lub kamienistych odcinków, które mogłyby sprawić kłopot. Szlak polecam więc zarówno pieszym jak i rowerzystom.
Oznakowanie szlaku jest dobre, z kilkoma wyjątkami. Świeże znaki sugerują, że szlak był niedawno odmalowany, jednak warto mieć ze sobą zapisany ślad szlaku w telefonie. Jest on dostępny na mapie-turystycznej czy mapa.cz. Ja sama najczęściej korzystam właśnie z tej drugiej aplikacji i choć rzadko mnie zawodzi, tym razem jej przebieg nie pokrywał się ze szlakiem w terenie. Najlepiej trzymać się więc szlaku a aplikacją posiłkować się tylko w potrzebie.
Szlak Powstańców Śląskich należy do szlaków kulturowych, jego przebieg opiera się na wydarzeniach historycznych, które na Śląsku stanowią pewien fundament i wartość. Dziwi więc fakt jego niewykorzystanego potencjału. Pomimo tego, że szlak jest zadbany, dobrze oznaczony, to brakuje na nim opracowania tematycznego i wskazania turyście tych elementów, które czynią go szlakiem honorującym śląską historię, kulturę i losy Powstańców Śląskich. Na szlaku nie ma tabliczek informacyjnych opisujących mijane miejsca. Osoby, które wędrują szlakiem a nie mają magistra z śląskiej historii, mogą nie zwrócić uwagi na pewne ważne miejsca na szlaku, mijając je bez refleksji. Przydatny byłby tu chociażby mały przewodnik online, który odkryłby karty tych niewielkich, lecz niezwykłych śląskich wiosek oraz ich roli w lokalnej historii. Kiedy jak nie w setną rocznicę powstań? Na chwilę obecną taką pomocą mam nadzieje stanie się ten wpis.
Szlak niestety pomija kilka ważnych miejsc, które moim zdaniem powinny znaleźć się na trasie szlaku, aby zamknąć jego przebieg w historyczną całość. Takie miejsca to np. Hotel Lomnitz w Bytomiu, pomnik Czynu Powstańczego na Górze Św. Anny czy nawet góra Powstańców Śląskich w Radzionkowie. Zdarza mi się więc uciekać ze znakowanego szlaku, aby dotrzeć do tych miejsc.
Poniżej kilka zdań o powstaniach i plebiscycie. Przejdź do rozdziału - Śląskość, Polskość, Niemieckość. Na co zwracać uwagę na szlaku. po dalszy opis przebiegu szlaku.
O powstaniach
Powstania śląskie to trzy zrywy, które na stałe zapisały się na kartach śląskiej historii. Następowały po sobie w trzech kolejnych latach między 1919 a 1921 rokiem, czyli w dość trudnym czasie w Europie. Dopiero co skończyła się I wojna światowa, w której po stronie Niemiec walczyło wielu Ślązaków. Koniec walk równał się także ze spadkiem produkcji przemysłowej a tym samych pewnych niekorzystnych re-organizacjach w hutach i kopalniach. Polska odzyskała niepodległość i podpisała traktat wersalski. Dokument ten stanowił o granicach wielu państw, także tych, które powstawały po wielu latach ‘nieistnienia’, oraz decydował o plebiscytach, które zaś miały dać możliwość ustanowienia tych spornych granic samym mieszkańcom. Świadomość samodecydowania pociągnęła za sobą różne działania i ruchy, w tym agitacyjne. Polskie, niemieckie oraz śląskie (separatystyczne) strony walczyły ze sobą o względy niezdecydowanych mieszkańców.
Ideę pierwszego powstania zapoczątkowały strajki pracujących w śląskich hutach i kopalniach, w Królewskiej Hucie, Zabrzu, Radzionkowie czy Siemianowicach. Robotnicy żądali zmian w warunkach zatrudnienia oraz likwidacji Grenzschutzu i Freikorpsu, niemieckich formacji wojskowych. Oliwy do ognia dolała tzw. masakra w Mysłowicach, podczas której zginęło ośmiu robotników. Nastroje nie były wesołe. Planowane powstanie zostało wprawdzie ostatecznie odwołane, ale decyzja przywódców POW GŚ nie dotarła wszędzie. Powstanie wybucha niechcący 17 sierpnia 1919 a jego akcja rozgrywała się głównie na wschodzie Górnego Śląska, w powiecie pszczyńskim i rybnickim, dzień później także w Tychach, Katowicach, Bytomiu, w okolicach Tarnowskich Gór. Oddziały są niewielkie, walki lokalne i chaotyczne. Powstanie trwa tydzień, ocenia się je jako źle zorganizowane, nic nie zmieniające w sprawach, o które walczono. Powstańcy zmuszeni są opuścić swoje domy i przez jakiś czas przebywają w obozach dla uchodźców w Polsce, czyli za niedaleką granicą Brennicą. Powstanie to zdaje się mieć bardziej charakter antysystemowy niż niepodległościowy.
W 1920 trwają przygotowania do plebiscytu. Strony polska i niemiecka wzmagają akcje agitacyjne. Rozwieszane są plakaty informujące o polskich wilkach i niemieckich świniach, o niemieckim dobrobycie i polskiej nędzy, o niemieckiej niewoli i polskiej macierzy. Polak w zależności od strony był biednym robotnikiem albo zachłannym szlachcicem, a Niemiec raz wykorzystywał a raz karmił śląski lud. Plakaty pojawiały się obowiązkowo w obydwu językach, po polsku i niemiecku. Żeby wszyscy zrozumieli, nawet Ci Polacy, którzy języka polskiego nie znają. Władzę na Śląsku przejmuje Międzysojusznicza Komisja Rządząca i Plebiscytowa na Górnym Śląsku z siedzibą w Opolu i pod dowództwem generała Henri Le Ronda.
Niemiecka komicja Plebiszitkommissariat für Deutschlands urzęduje w Katowicach pod dowództwem Kurta Urbanka. Na czele Polskiego Komisariatu Plebiscytowego z siedzibą w bytomskim Hotelu Lomnitz staje Wojciech Korfanty. To on stanie się symbolem plebiscytu i walki o polski Śląsk. To on jako pierwszy, już w październiku 1918 roku w Reichstagu, ujawnia plan na przyłączenie Górnego Śląska do Polski. Plan dość zaskakujący, gdyż większość tych terenów nie była częścią Rzeczpospolitej od XIII wieku.
W tym okresie dochodzi do różnych starć i potyczek, szczególnie podczas organizowanych protestów czy wieców narodowych (akcje SIPO czy atak na Polski Komisariat Plebiscytowy). 18 sierpnia 1920 Wojciech Korfanty ogłasza drugie powstanie śląskie. Trwa tydzień, jest lepiej zorganizowane. Ma większy zasięg, także na zachodzie i uznane jest za sukces. Międzysojusznicza Komisja Rządząca i Plebiscytowa uznaje polskie postulaty i decyduje o utworzeniu złożonej z Polaków i Niemców Policji Plebiscytowej, tzw. APO, która miała zastąpić stronnicze Sipo, czyli zycherkę.
Marzec 1921, chwila prawdy. Cały Górny Śląsk wstrzymuje oddech. Jak zagłosowali Ślązacy? W plebiscycie wzięło udział 1190637 osób (97,5% uprawnionych), w tym 19% tzw. emigrantów (osób urodzonych na obszarze plebiscytowym, ale jego nie zamieszkających). Wyniki były równe, choć nie pozostawiały złudzeń. 59,4% głosujących opowiedziało się za Niemcami, a 40,3% za Polską. Teraz problemem stał się przebieg granicy. Niemcy wygrali w 834 gminach na 1510, w tym we wszystkich powiatach miejskich (Opole, Gliwice, Bytom, Katowice, Królewska Huta, Racibórz). Polska wygrała w gminach wiejskich, i to głównie w tych położonych bliżej wschodniej granicy: katowickim, pszczyńskim, bytomskim, tarnogórskim, rybnickim, toszeckim czy strzeleckim).
Propozycje podziału granic były rożne. Przyłączenie do Polski tylko powiatu rybnickiego, pszczyńskiego i część katowickiego (bez najważniejszego ośrodka przemysłowego), na co Polska nie chciała się zgodzić. Albo tzw. Linia Korfantego (oparta mniej więcej o wyniki plebiscytu w gminach wiejskich), na co zaś nie zgodzili się alianci. Wojciech Korfanty ogłosił więc trzecie powstanie śląskie, na którego czele sam stanął. Powstanie wybuchło w nocy z 2 na 3 maja 1921, stając się potem największym pod względem terytorialnym oraz najbardziej zaciekłym powstaniem.
Powstańcy toczyli walki we wschodniej oraz centralnej części Górnego Śląska, zajmując tereny wzdłuż linii Korfantego. Przejęto wszystkie głównie miasta okręgu przemysłowego, w których większość głosowała za Niemcami: Bytom, Katowice, Królewską Hutę, Zabrze, Gliwice. Powstańcy plądrowali mosty, zajęli port w Kędzierzynie. Jednak główna bitwa tego powstania (niektórzy określają ją jako jedyną bitwę trzech powstań) odbyła się na Górze św. Anny w dniach 21–26 maja. Opanowanie Góry św. Anny miało zarówno dla Polaków jak i Niemców znaczenie podwójne, taktyczne i symboliczne.
Różnie oceniana jest też postawa rządu Polskiego. Jedni wytykają jej bierność i brak poparcia. Drudzy tłumaczą zaangażowaniem w wojnę bolszewicką. III powstanie śląskie zakończyło się 26 czerwca podpisaną przez Korfantego ugodą.
W październiku 1921 zgodnie z decyzją Rady Ambasadorów przyjęta zostaje nowa granica. Dawała ona Polsce 29% terenu plebiscytowego, za to obszaru silnie uprzemysłowionego, na którym znajdowało się 50% hutnictwa i 76% kopalń węgla. Nowa granica przedzieliła więc Górny Śląska na dwie części, niemiecką i polską. Granica ta podzieliła nie tylko obszar na mapie, ale przede wszystkim ludzi, rodziny, przyjaciół. Rozłączyła także zakłady przemysłowe, gospodarstwa i majątki, linie kolejowe, tramwajowe i drogowe, nawet sieci wodociągowe i gazowe.
Tam twa ojczyzna, gdzie się z kominów kopci…
Przejażdżka Szlakiem Powstańców Śląskich daje możliwość zanurzenia się w powstańczej historii, poznania i być może zrozumienia tych trudnych a na pewno zupełnie innych niż dzisiaj czasów. Jak dziś rozumieć powstania i wyniki plebiscytu? Czy była to droga ku Polsce czy bardziej ku wygodniejszemu życiu? Czy dokonywano zdecydowanych wyborów czy były to decyzje z przymusu? Czy jestem dziś w stanie zrozumieć tamte motywacje? Jak dziś wyglądałyby wyniki plebiscytu? Jak głosowali moi przodkowie? Jak ja bym zagłosowała?
W 1919 roku Polska była krajem, który dopiero co odzyskał niepodległość po 123 latach nieistnienia na mapie. Była więc słabym ogniwem, nie dawała żadnych gwarancji na dobre i dostatnie życie, do którego Ślązacy byli bez wątpienia przyzwyczajeni. Jednak po odrodzeniu się Polski, ta płynąca w Ślązakach słowiańska krew zaczęła szybciej krążyć, budząc w nich potrzebę zmiany, ów symboliczny powrót do Macierzy.
Samo stwierdzenie powrót do Macierzy brzmi wysoce patriotycznie i jest często używane w dyskusjach o powstaniach. Jednak szczerze powiedziawszy, należałoby się mocno zastanowić czym dla Śląska jest macierz. Ziemia poniekąd piastowska, jednak już od średniowiecza Śląsk nie znajdował się w graniach Rzeczpospolitej.
Inaczej sprawa przedstawia się pod względem etnicznym. Właściwie to jest dla mnie największą zagadką i zdumieniem, że przez tyle lat funkcjonowania pod niemiecką dominantą, Ślązacy nie zatracili swojego języka, kultury a nawet poczucia przynależności do polskości.
Górny Śląsk przez ostatnie 500 lat był częścią Niemiec. Do tego stanu rzeczy Ślązacy byli przyzwyczajeni. Właściciele hut i kopalń, ludzie bogaci, wykształceni, mieszczaństwo – to w większości Niemcy. Ślązak-Polak był najczęściej chłopem, robotnikiem (oczywiście uogólniając). Niemcy dawali pracę, karmili, budowali domy, posyłali dzieci do szkół. Wybór za pozostaniem w Niemczech był więc ruchem zupełnie pragmatycznym, kierowanym chęcią przeżycia, stałej pracy, bezpieczeństwa. Z drugiej zaś strony, wybór za Polską, mógł stanowić chęć przeciwstawienia się wieloletniej niemieckiej dominacji. Tak sobie podejrzewam, że większość decyzji plebiscytowych kierowana była pobudkami bardziej przyziemnymi niż tymi tożsamościowymi czy narodowościowymi.
Do deklaracji narodowościowych postawieni zostali także inni mieszkańcy terenów przygranicznych, np. na Spiszu czy Orawie. W literaturze opisującej ten okres budzenia się idei narodowościowych powtarza się pewien schemat. Ślązacy żyli na Śląsku, podobnie jak Spiszacy na Spiszu a Orawiacy na Orawie. To był ich świat, zamknięty w bliskiej okolicy. Posługiwali się swoim językiem, określali się jak chcieli (Spiszakami, Orawiakami czy Ślązakami). Nikt im specjalnie niczego nie zabraniał ani nie nakazywał. Aż do czasu, kiedy na początku XX wieku, ktoś ich nagle zapytał o zdanie. Kim jesteście? Polakami? Słowakami? Niemcami? Idea narodu była wtedy pojęciem nowym, czymś czym nie zaprzątali sobie głowy śląscy arbaiterzy przed okresem powstań śląskich. Ich celem było przeżycie, wykarmienie rodziny i w miarę wygodne życie.
Podejście to dobrze tłumaczy cytat z książki Czarny Ogród , który jest tytułem tego rozdziału. „Tam twa ojczyzna, synu, gdzie się z kominów kopci”.
Było, minęło, jest, czyli historia nigdy nie przestaje się toczyć
Historię pisze czas, ludzie i polityka. Propaganda nie skończyła się wraz z plebiscytem w 1921 roku. Do dziś bowiem trwa dyskusja czy Śląsk jest bardziej polski czy niemiecki? Czy Ślązak jest godnym zaufania Polakiem czy potencjalnie zakamuflowaną opcją niemiecką? Co jest bardziej znaczące – trzy zrywy z 60 000 powstańców czy 707 393 Ślązaków głosujących za pozostaniem w Niemczech?
Podczas mojej podróży Szlakiem Powstańców Śląskich nie rozstrzygam żadnych sporów, nie chcę zaprzątać sobie tym głowy. Choć refleksje nasuwają się same. Zresztą nasuwały się już przed wyruszeniem na szlak. Nie lubię granic. To dla mnie sztucznie rozrysowana linia na mapie, poprowadzona przez tych którzy do ograniczeń właśnie dążą. Poprzez władzę, pieniądze, kontrolę. Dawniej już sam język i kultura ze strojami czy obrzędami stanowiły o zasięgu terytorialnym danej grupy. Taka granica była zdecydowanie bezpieczniejsza niż ta, za którą trzeba było ponosić ofiarę. Granice naturalne, jakie stanowiły puszcze, rzeki czy góry, przestały być wystarczające. Wraz ze wzrostem populacji pomnażały się także korzyści finansowe. Zaczęto więc stawiać bariery nienaturalne. Te zaś kosztowały przez wieki wiele nieszczęścia. Wysiedlonym Łemkom, Bojkom czy wielokrotnie przesiedlanym Polakom. A także Niemcom i Ślązakom. Granice nazbyt dobrze wykonują swoją pracę – dzielą ludzi, rodziny i nasze ludzkie braterstwo. Dlatego wolałabym żyć w świecie bez granic.
Na szlaku skupiam się właśnie na ludziach. Przyglądam się miejscom, gdzie rozgrywała się historia Ślązaków, którzy musieli zadecydować, gdzie chcą spędzić resztę życia. A nie była to zapewne decyzja łatwa. Niosła ze sobą ogromne ryzyko i wielką odpowiedzialność za swój los. Ta decyzja dzieliła rodziny, braci, sąsiadów. I nie zakończyła się wcale happy endem. Kolejne etapy tej decyzji przyniosły rozczarowania i rozgoryczenie, do tego przesiedlenia, wykorzenienia albo pozostanie na ‘obcej’ przestrzeni. Pomimo tych ciężkich wyborów, mam nadzieję, że Ci którzy niechętnie zamieszkali w Niemczech i Ci, którzy bez przekonania zagościli się w Polsce, cieszyli się chociażby z tego, że dalej pozostają na Śląsku.
Jeszcze tak z prywatnych pobudek i osobistej ciekawości, próbuję wyłuskać z pamięci, jakieś historie z domu rodzinnego, które jakoś połączą mnie z okresem powstań śląskich. Choć minęło od nich już 100 lat, a ja urodziłam się 65 lat po tych wydarzeniach. W domu o powstaniach się nie rozmawiało. Choć zawsze dziwiło mnie, że w starych dokumentach nazwisko babci widniało jako Kühne, choć przecież nazywa się Kine. Jako dziecko nie wiedziałam, że po wojnie nastąpiło przymusowe spolszczanie niemieckobrzmiących nazwisk. Kilka razy pamiętam też babcię zastanawiającą się po cichu, jakby to było jakbyśmy jednak żyli dzisiaj w Niemczech. Szybko jednak dodawała, tłumacząc się z tej prawie zdrady, że jej ojciec głosował za Polską. Dziś, między innymi, dzięki pradziadkowi mieszkam w Polsce. Właściwie mogę mu podziękować, bo z natury bliżej mi do nieokiełznanego, słowiańskiego ducha niż do surowych zasad niemieckiego ornungu.
Śląskość, Polskość, Niemieckość. Na co zwracać uwagę na szlaku.
Świat się zmienia, zmienia się Śląsk. Mniej jest lokalnie, a bardziej globalnie. Podróżując zawsze staram się wypatrzeć tej pierwotnej autentyczności. Nawet u siebie, tu na Śląsku, szukam śląskiego ducha zamkniętego w kominach hut, szybów kopalni, starych kamienicach, niemiecko-brzmiących nazwach, zasłyszanym języku.
Jednym z najbardziej zauważalnych elementów na szlaku jest architektura. Szlak zaczyna i kończy się w miastach o niezwykłej architekturze, pełnych przepięknych starych kamienic, które pozwalają wyobrazić sobie Śląsk przełomu XIX i XX wieku.
W przemysłowej części szlaku króluje słynna śląska czerwona cegła. Kontrastuje ona z białym wapieniem pojawiającym się w zachodniej części szlaku. We wsiach warto przyjrzeć się pięknym starym domom. Każdy o innej formie i stylu, wielkości i wieku. Każdy piękny i wyjątkowy. A ile chowa w sobie wspomnień…
Kolejną rzeczą, na którą warto zwrócić uwagę jest krajobraz. A do niego szlak ma ogromne szczęście. Właściwie szlak oferuje nam przekrój śląskich krajobrazów. Zaczyna i kończy się w dużych miastach, zbudowanych na przemyśle – Beuthen i Gleiwitz. Dalej szlak zabiera nas w podróż przez otwartą przestrzeń śląskich wsi, miasteczek i przysiółków, podczas której towarzyszą nam szerokie pola, łąki i zielone lasy. Taka szachownica miast i wsi, terenów przemysłowych i rolniczych. Warto o tych proporcjach pamiętać także w kontekście plebiscytu.
Dziś szlak Powstańców Polskich prowadzi w całej swej długości w Polsce. Co jeszcze sto lat temu, przed 1918 byłoby właściwie nie do pomyślenia. Śląsk był wtedy częścią Niemiec i dlatego szukanie niemieckich śladów dawnego Górnego Śląska, jego wielowymiarowości i wielokulturowości może stać się kuszącą inspiracją. Niemieckie ślady najlepiej zachowały się w kamieniu, materiale odpornym na losy historii. Szukajcie ich więc na nagrobkach, tablicach pamiątkowych czy starych budynkach, mieszkalnych i sakralnych.
Oczywiście nie można zapomnieć o temacie przewodnim szlaku, czyli powstaniach śląskich, choć miejsc stricte związanych z powstaniami jest na szlaku stosunkowo niewiele. Warto jednak mieć oczy szeroko otwarte i ich skrzętnie wypatrywać. Szerzej opisuję je poniżej.
Odcinając się trochę od przeszłości, warto spojrzeć na śląską teraźniejszość. Jak dziś żyją ludzie na tych spornych, przygranicznych polsko-niemieckich a może po prostu śląskich terenach? Czy żyje im się dobrze? Czy uśmiechają się? Czym się zajmują? Jakim językiem się posługują? Czy słychać śląską godkę?
Przede wszystkim warto wybrać się na szlak z otwartym sercem, uszanowaniem i wyrozumiałością dla historii, z uznaniem dla podejmowanych wtedy decyzji i podziękowaniem za przeszłość, która jest dziś naszą teraźniejszością.
Dzień I
Bytom – Toszek, 55 km
Achtung achtung, dejcie pozor, zaczynamy.
Szlak rozpoczynam w Bytomiu, zaraz przy odnowionym dworcu PKP (w 1921 zdobytym przez powstańców). Do Bytomia przyjeżdżam właśnie zugiem, a rozpoczynająca ten długodystansowy szlak niebieska kropka znajduje się na latarni zaraz naprzeciwko dworca. Już w innych postach wspominałam jak bardzo lubię te kropki – okrągły symbol rozpoczynającej się przygody.
Bytom, czyli dawny Beuthen jest pięknym, starym śląskim miastem, które dziś zdaje się swoje złote czasy mieć już za sobą. Przeminęły wraz z całą erą industrialną oraz odejściem zacnych niemieckich rodów, które zamieszkiwały i utrzymywały tą architektoniczną perełkę. Przepiękne secesyjne i modernistyczne, XIX- i XX-wieczne kamienice robią ogromne wrażenie. Dawniej gromko w nich było od znajdujących się w nich restauracji, hoteli, ekskluzywnych sklepów i wygodnych mieszkań. Niszczone latami przez fedrujące pod ziemią kopalnie, dziś znajdują się na długiej liście zabytków architektonicznych Bytomia a ich stan daleki jest do tego z początku XX wieku.
W Bytomiu zachował się średniowieczny układ przestrzenny. Szlak wyprowadza z dworca głównym deptakiem miasta (dawna Bahnhofstrasse, dziś ulica Dworcowa) na Plac Kościuszki. Nieopodal znajduje się Rynek oraz ważne dla okresu powstań miejsce, które o dziwo szlak pomija. To bytomski Hotel Lomnitz na ul. Gliwickiej 17, w którym w latach 1919–1921 znajdowała się siedziba Polskiego Komisariatu Plebiscytowego. To właśnie w tym budynku zapadła decyzja o rozpoczęciu III powstania śląskiego.
Jadę dalej za niebieskim szlakiem i wkraczam w świat czerwonej cegły. Dawny Bytom to głównie teren dzisiejszego ścisłego centrum, dawnej starówki. Wraz z rozwojem przemysłu, nowymi miejscami pracy w okolicznych hutach i kopalniach, Bytom powiększa się, wchłaniając położone wokół wsie – dziś dzielnice Bytomia: Miechowice, Rozbark, Bobrek, Szombierki, Łagiewniki. Powstają czerwone kolonie robotnicze, familoki, kamienice i kościoły. To właśnie ta czerwień choć przykryta warstwą wieloletniego kurzu jest teraz tematem przewodnim. Mijam neogotycki kościół Świętej Trójcy z końca XIX wieku i wjeżdżam na ulicę Piekarską.
Ulica Piekarska ma swój wyjątkowy klimat. Po raz pierwszy wybrałam się tu kilka lat temu podczas Wszystkich Świętych, aby zwiedzić zabytkowy, uznawany za najpiękniejszy na Śląsku - cmentarz Mater Dolorosa. Mijam go dziś na szlaku, wstępując na chwilkę, aby przyjrzeć się nagrobkom i grobowcom z końca XIX wieku, w szczególności tym najstarszym i najbardziej okazałym znajdujących się na zachodniej ścianie cmentarza i upamiętniających zacne bytomskie rody. Na wielu z nich wyryte szwabachą widnieją niemieckie nazwiska.
Podczas plebiscytu, zdecydowana większość Bytomian zagłosowała za pozostaniem w Niemczech - 29890 (74,7%) mieszkańców versus 10101 (25,3 %) tych, którzy chcieli zamieszkać w Polsce. Niemieckość wyparowywała jednak wraz z oddaleniem od centrum i zbliżaniem do wsi (tam już 59% za Polską).
Kawałek za cmentarzem szlak skręca w ulicę Powstańców Śląskich, gdzie znajduje się szkoła im. Wojciecha Korfantego. Ulicą Powstańców Śląskich będę poruszać się jeszcze nie raz. W wielu miastach i wsiach jest jedną z głównych dróg. Dalej szlak prowadzi przez dzielnicę Rozbark (dawne Górecko), gdzie na ulicach Witczaka i Kędzierzyńskiej stoi jeszcze kilka fińskich domków, budowanych pod koniec lat 40 XX wieku. Wyczytałam na jednym z bytomskich forów, że w przeciwieństwie do podobnych domków w Finlandii, które to słyną ze swych barw, te śląskie są zawsze ciemne, wręcz czarne. Kolorowe farby nie były bowiem dawniej dostępne, a samo drewno impregnowano olejem silnikowym. Jakby nie było na Śląsku nawet złoto jest czarne.
Decyzją poplebiscytową, Bytom pozostaje w granicach Niemiec. I właśnie teraz przekraczam historyczną granicę, która w 1922 roku oddzielała Bytom i Piekary Śląskie. Piekary były zdecydowanie propolskie. Tu za Polską opowiedziało się 4697 (87%) mieszkańców a za Niemcami 728 (13%).
Szlak prowadzi wzdłuż obwodnicy, a potem skręca w ulicę Bytomską, główną arterię miasta, przez którą w 1922 roku przeszedł 11 Pułku Piechoty orz 3 Pułk Ułanów Śląskich z Tarnowskich Gór, w ramach uroczystości oficjalnego przyłączenia części Górnego Śląska do Polski. Wojsko przywitały polskie władze: z wicepremierem Eugeniusz Kwiatkowski i wojewodą śląskim Michałem Grażyńskim, oraz mieszkańcy ubrani w ludowe stroje. Do Wielkich Piekar przyjechał także na chwilę Józef Piłsudski, przy okazji odwiedzając słynne piekarskie sanktuarium.
Polskość nie tylko Piekar, ale właściwie każdego miasta i wsi górnośląskiej była ściśle związana z religią a dokładniej z katolicyzmem. To często (choć niejednoznacznie) odróżniało Ślązaków-Polaków od Niemców-protestantów. Szczególnie w okresie Kulturkampfu Ślązacy-Polacy kierowali się w stronę kościoła katolickiego. W Piekarach już od XVII wieku rozwijał się kult maryjny, którego konsekwencją było wybudowanie Piekarskiej Kalwarii, górnośląskiego centrum religijnego, które to nie bez powodu odwiedził Józef Piłsudski – symbol niepodległości Polski.
Jadę przez Szarlej, obok słynnej śląskiej urazówki. Właściwie od samego centrum Bytomia szlak biegnie wraz ze szlakiem Husarii Polskiej, świetnie opisanym przez mojego kolegę-blogera z Poza Schematu. Niebieski szlak skręca jednak w ulicę Pod Lipami, aby doprowadzić do najlepszego punktu widokowego w okolicy.
Kopiec Wyzwolenia od samego początku stanowił symbol polskości. Wzniesiony z dwóch powodów: 200-setnej rocznicy przemarszu husarii polskiej króla Jana III Sobieskiego pod Wiedeń, oraz 15-stej rocznicy przyłączenia części Górnego Śląska do Polski. Budowany był w latach 1932-37, rękami ochotników – najczęściej byłych powstańców, lokalnych mieszkańców a także przyjezdnych z innych części kraju a także całkiem możliwe zza niemieckiej granicy – którzy to przemycali ziemię, aby zasiliła budowę tego polskiego symbolu wyzwolenia narodowego. Tą śląską piramidę budowały także znane osobistości jak m.in. dowódcy III powstania śląskiego, na czele z Wojciechem Korfantym czy pisarze związani z Górnym Śląskiem jak Gustaw Morcinek. Budowę nadzorował Komitet Budowy Kopca na czele z Jan Lortzem – uczestnikiem wszystkich trzech powstań śląskich.
Kopiec Wyzwolenia jest świetnym punktem widokowym na okolicę. Dostrzec można zarówno rolnicze oblicze Śląska, jak i to charakterystyczne, z kominami kopalń i hut. Obiekt ma wysokość 356 m n.p.m. i stanowi jedno z najwyższych wzniesień w okolicy (oraz jeden z punktów przygotowywanej przeze mnie Korony Województwa Śląskiego). Wdrapanie się na szczyt kopca i spojrzenie na Śląsk z góry, z zdystansowanej perspektywy jest moim zdaniem obowiązkowym elementem szlaku Powstańców Śląskich.
Dalej szlak prowadzi przez widokowe pola prowadzące do Śląskiego Ogrodu Botanicznego w Radzionkowie. Ogród jest dostępny cały rok bezpłatnie i jest dobrym miejscem na drugie śniadanie. Po mojej prawej stronie wznosi się zaś Księża Góra, której mniej znana nazwa to Góra Powstańców Śląskich. Zostawiam więc na chwilę szlak, aby zdobyć jej szczyt. Tablica na wierzchołku informuje o wysokości 357 m n.p.m. Widoki z niej są ograniczone i nie umywają się do kopca. Górę okala park, założony w międzywojniu przez Jerzego Ziętka (pierwsze, ale bynajmniej nie ostatnie jego parkowe dzieło) a w parku pod krzakami ukryty jest niewielki Pomnik Powstańców Śląskich.
Z Księżej Góry z czystą przyjemnością i bez wysiłku zjeżdżam rowerem pustą ulicą do zabudowań Radzionkowa. Mijam starą zabudowę tego niewielkiego, śląskiego miasta, którego rozwój związany jest stricte ze złożami galmanu. Zachował się tu jeszcze taki śląsko-sielski klimat. Wyniki plebiscytu w Radzionkowie były jednoznaczne. Większość mieszkańców zagłosowała za Polską – 4778 głosów (85%) vs. 862 (15%) za Niemcami.
Z Radzionkowa jadę spokojną, asfaltową drogą wzdłuż torów kolejowych, wśród mieniących się już jesiennymi barwami starych drzew. Jestem nazot w Beuthen, w dzielnicy Stroszek. Wyjeżdżam na główną ulicę. Tutaj szlak szybko skręca w lewo w mały lasek. Ja jednak pomijam lasek i rozrzucone w nim rozbite butelki. Kieruję się na ulicę Narutowicza, gdzie na wysokości numeru 22 przesmykiem między blokami dobijam znów do szlaku niebieskiego.
Szlak przecina najstarszą linię Górnośląskich Kolei Wąskotorowych. Działa od 1853 czyniąc ją podobno najstarszą nieprzerwanie działającą linią wąskotorówki na świecie. Wow, to brzmi dumnie! Niegdyś bogata sieć rosbanek służyła do przewozu surowców i sprzętu pomiędzy setkami zakładów przemysłowych na Górnym Śląsku. Dziś, linia Bytom Karb – Miasteczko Śląskie jest jedną z nielicznych czynnych odcinków tej dawniej gęstej sieci, choć dziś tylko w roli atrakcji turystycznej, działającej sezonowo. Warto pamiętać, że wyniki plebiscytu oraz podział Górnego Śląska wpływały na wszystkie elementy funkcjonowania w tamtym czasie, w tym także na rosbankę. Wąskotorówka jadąca z Bytomia przez Tarnowskie Góry do Miasteczka Śląskiego została przecięta nową granicą, utrudniającą jej pracę.
Mijam stację wąskotorówki Dąbrowa Miejska. W tej okolicy zaczyna się piękny leśny odcinek szlaku, który z niewielkimi przerwami potrwa aż za Rept Śląskich. Szlak prowadzi wśród dębów obficie zrzucających na mnie swoje orzeszki. W otoczeniu zieleni i innych rowerzystów pokonuję kilometry aż do Suchej Góry, kiedy to na chwilę szlak wyprowadza na asfalt po czym wraca znów do lasu. Tu w Blachówce znajduje się dawna kopalnia rud żelaza i dolomitu, dziś stanowiąca udostępniony turystycznie kamieniołom – niezwykle cenny obiekt przyrody nieożywionej, w którego skałach można jeszcze dostrzec szczątki organiczne ślimaków, małż czy koralowców z pokrywającego niegdyś te tereny morza. Szlak omija śląski Wielki Kanion, ale w stosunkowo niewielkiej odległości.
Wjeżdżam do rezerwatu przyrody Segiet. Już prawie listopad, wokół jeszcze zadziwiająco zielono, choć buki powoli zmieniają kolor na brunatnoczerwony, co pięknie współgra ze srebrną korą drzew, pobłyskującą w jesiennym słońcu. To właśnie buki tworzą ten niezwykły klimat i to one podlegają ochronie rezerwatowej. Występują tu trzy typy buczyn: kwaśna i żyzna buczyna niżowa oraz buczyna storczykowa, która świetnie radzi sobie na tych pogórniczych terenach. Znów przyroda zachwyca mnie swoimi możliwościami adaptacyjnymi - ten piękny, naturalny las bukowy wykształcił się przecież na dawnych kopalnianych wyrobiskach srebra i ołowiu.
Przez Segiet przebiegają także inne szlaki, które mi towarzyszą: Via Regia, czyli śląski odcinek szlaku św. Jakuba, ścieżka dydaktyczna Las Segiecki oraz pięknie znakowany pyrlikiem i żelozkiem historyczny Szlak Srebrny.
Mknę na rowerze przez ten cudny las, wśród warpi, ruin szybów, pozostałości kopalni. Z rezerwatu wyjeżdżam w Nowych Reptach, dziś będących dzielnicą Tarnowskich Gór. Zatrzymuję się na chwilę przy piekarni Dolnicki, w której zaopatruję się w pyszne naleśniki z serem i rogala świętomarcińskiego (polecam!). Zarówno Repty Nowe (84%), jak i Repty Stare (76%), przez które teraz przejeżdżam, zagłosowały za Polską, w której to granicach znalazły się po plebiscytach.
Szlak prowadzi mnie do Zespołu przyrodniczo-krajobrazowego „Park w Reptach i dolina rzeki Dramy”. Park założono w XIX wieku, a wiele z rosnących tu starych drzew pamiętać mogą jeszcze właścicieli tych terenów, czyli rodzinę Henckel von Donnersmarcków – ważny śląski ród. Park ten ma swój historyczno-mistyczny klimat. Ale przede wszystkim, znajdują się tu zabytkowe obiekty pogórnicze o niepodważalnej wartości dla lokalnego dziedzictwa kulturowego, docenione na świecie. To wpisana w 2017 na listę światowego dziedzictwa UNESCO Sztolnia Czarnego Pstrąga będąca częścią Zabytkowej Kopalni Srebra (mijany wcześniej Las Segiecki także jest częścią tego kompleksu). W repeckim lesie skrywają się szyby Ewa i Sylwester, połączone ze sobą sztolniowymi korytarzami. Podziemny spływ łodziami stanowią dziś jedną z najważniejszych industrialnych atrakcji turystycznych Górnego Śląska, czerpiących z specyficznej historii tych ziem. Ja miałam już okazję przepłynąć się tymi podziemnymi rzekami, dziś więc odpuszczam, jednak zdecydowanie warto dodać spływ jako element urozmaicenia szlaku Powstańców Śląskich.
Dla wielu Górnoślązaków, Repty kojarzą się jednak z innym miejscem – z Centrum Rehabilitacji „Repty” im. gen. Jerzego Ziętka. Miejsce, do którego budowy przyczynił się wspomniany już wcześniej Jerzy Ziętek (obiekt powstał w miejscu byłego pałacu Henckel von Donnersmarcków). Jorg, to kolorowa postać, budząca wiele kontrowersji. Brał udział w powstaniach śląskich, później był politykiem w strukturach Polski Ludowej. Ceniony jest za zaangażowanie w budowę Parku Śląskiego, sanatorium w Ustroniu czy ośrodka zdrowia w Reptach. Ostatnio, wraz z pojawieniem się książki Michał Jędryki, opowiadającej historię największej śląskiej epidemii ołowicy z latach 70-tych XX wieku, przypomniano także wsparcie jakiego Jorg udzielił Matce Boskiej Szopienickiej, czyli dohtorkce Jolancie Wadowskiej-Król, w ratowaniu ołowianych dzieci z Szopienic. Kilka lat temu, w ramach akcji ustawy dekomunizacyjnej pojawiły się pomysły, aby usunąć jego nazwisko z przestrzeni publicznej. Do tej pory nikt się jednak na Śląsku nie odważył, a obiekty jak Park Śląski, ulice śląskich miast czy właśnie park w Reptach dalej noszą imię Jerzego Ziętka.
Opuszczając Park przejeżdżam przez mostek na rzece Drama, z którą jeszcze będę miała okazję się spotkać. Oznakowanie nie jest tu najlepsze, ale należy kierować się niewielką, wydeptaną ścieżką, sprowadzającą do doliny Dramy i dalej na ulicę Pyskowicką. Chwila główną drogą i szlak skręca w las. Próbowałam podążyć za nim, jednak chaszcze, zarośla i duże ilości pokrzyw zmusiły mnie do odwrotu. Kierowałam się więc ulicą Pyskowicką aż do skrętu z ul. Wolności, gdzie wróciłam na szlak. Znów zmienia się krajobraz. Tym razem szlak wyprowadza na otwarte pola. Zaczyna pojawiać się wokół mnie przestrzeń, której na zabudowanym, przemysłowym Górnym Śląsku brakuje.
Znów przekraczam historyczną granicę z 1922 roku. Z Polski wjeżdżam na teren Niemiec. Jestem w Wilkowicach (Groß Wilkowitz). Jadąc za ulicą Polną kieruję się na Zbrosławice. Tutaj warto trzymać się oznaczeń w terenie. To pierwsza ulica Polna, którą zauważam, ale będzie ich jeszcze na trasie całkiem sporo. Ulica Polna, Wiejska pojawiać się będą najczęściej. Powtarza się także ulica Powstańców Śląskich, Wolności oraz ulice imienia osób związanych z regionem, okolicą czy właśnie powstaniami. Nazwy ulic są sugestywnym elementem lokalnej topografii, warto więc i na nie zwracać uwagę. To tak jakby skrócona forma opisu miejscowych dziejów.
Jadę przez malownicze wiejskie tereny z uroczymi widokami. Wjeżdżam do Zbrosławic (Broslawitz) zaraz przy kościele, z którym wiąże się ciekawa przypowieść. Kościół stanowi dziś sanktuarium Macierzyństwa NMP otoczone lokalnym kultem. Wyrzeźbiona w drewnie lipowym Matka Boska Zbrosławicka potrafi, co rzadkie, zginać łokcie i barki, a nad jej łonem znajduje się otwór w kształcie serca. Podobno figurka została po latach zawieruchy odnaleziona przez będącą przy nadziei księżną z rodu Stockmans, przez co znalazła się przy ich rodzinnym grobie w zbrosławickim kościele, dziś stanowiąc obiekt modlitw przyszłych rodziców.
Mijam most na Dramie i kieruję się za szlakiem ulicą Słowackiego. Na jej końcu czeka mnie wielka tablica z napisem ‘Teren prywatny, brak przejścia’. Wracam więc do ul. Mickiewicza. Tu najlepiej byłoby skręcić w prawo a następnie dalej w prawo w polną ścieżkę. Podczas mojej wycieczki ul. Mickiewicza była zamknięta, wracam więc do głównej drogi i przez ulicę Kościuszki, dojeżdżam do szlaku i torów kolejowych. To wzdłuż nich prowadzi kolejny odcinek szlaku, który jest wyboisty przez dość sporych rozmiarów przytorowe kamienie. Sama nawierzchnia do przyjemnych nie należy, ale okolica jest cicha i spokojna, z dzikimi jabłoniami o całkiem smacznych owocach. Wokół pola, a w oddali widok na ośrodek jeździecki, z którego słynie okolica.
W pewnym momencie szlak skręca na Wygodę a dalej Kamieniec (Kaminietz), prowadząc przez wysuszone pola, którymi bez oznaczeń dojeżdżam do ‘centrum’. Kartofle i kukurydza – śląska produkcja. Znów przemierzam mostek na Dramie i odwiedzam kościół Narodzenia św. Jana Chrzciciela oraz okalający go cmentarz. Obiekty sakralne, w tym świątynie i miejsca pochówków, zdołały najskuteczniej obronić się przed burzliwymi zawirowaniami dziejów. Zachowawszy się w dobrym stanie opisują dziś przeszłe losy danej miejscowości. W Kamieńcu zachował się położony na niewielkim wzniesieniu późnogotycki kościół z XV wieku, a wokół niego stare niemieckojęzyczne tablice.
Podczas plebiscytu w Kamieńcu wyniki były dość wyrównane, za Polską zagłosowało tu 218 osób (60%), a za Niemcami 146 (40%). Podobnie było w mijanych wcześniej Zbrosławicach – 52% za Polską i 48% za Niemcami. Bardziej propolsko było w Wilkowicach, gdzie za Polską opowiedziało się 81% mieszkańców.
Szlak prowadzi ulicą Polną, pod niewidocznym z tej perspektywy pałacem. W pewnym momencie skręca w prawo do doliny Dramy. Dróżka jest urocza, wzdłuż samej rzeki i jeszcze kwitnących różowych niecierpków gruczołowatych. Jednak nagle przejezdna do tej pory droga urywa się i znów pozostają tylko chaszcze. Na mojej mapie dalsza trasa wygląda dość błotniście, zawracam więc do głównej drogi (Polnej) i nią kieruję się do Karchowic.
Dojeżdżając do Karchowic (Karchowitz) nie skręcam od razu w ulicę Dąbrowską, tylko jadę dalej prosto, aby zerknąć na zabytkową Stację Wodociągową „Zawada”. To bardzo ciekawy obiekt, choć nie dane mi będzie go dziś zwiedzić (jest zamknięty na cztery spusty). Wraz z rozwojem przemysłu i miast, wzrostem liczby mieszkańców oraz eksploatacją górniczą pojawiły się na śląsku roztomajte problemy. W tym również te z dostępnością wody pitnej. W 1882 z inicjatywy rządu pruskiego wykopano w okolicy studnię głębinową, a w 1895 wybudowano stację wodociągową, która od tej pory nieprzerwanie dostarcza mieszkańcom okolicznych wsi niezbędną wodę. Dziś korzysta się już z nowocześniejszego sprzętu, ale te oryginalne, parowe urządzenia pompowe, turbiny oraz kotły z lat 20 XX wieku zachowały się i można je zwiedzać np. podczas organizowanej co roku Industriady. Sam budynek stacji prezentuje się pięknie, cały z czerwonej cegły, w stylu modernistycznym, z wysokim kominem. Jest unikatowym punktem na trasie Szlaku Zabytków Techniki województwa śląskiego.
Wracam na szlak. Z przemysłowego świata uciekam znów w ten rolniczy. W tą nieograniczoną przestrzeń pól. A otaczające mnie błonie są wyjątkowo malownicze. Pusta polna ścieżka, przy niej samotna lipa, pod nią krzyż i ławeczka – krajobraz jak z obrazka. Uwielbiam takie nieoczywiste miejsca.
Teraz czeka mnie kilka kilometrów po widokowych łąkach. Czasami wskoczę na ulicę Polną lub Wiejską i znów na pole. Na główną ulicę wyjeżdżam dopiero we wsi Łubie. Tutaj znowu szlak trochę zawodzi. Biegnie pomiędzy zabudowaniami przysiółka, które w pewnym momencie kończą się wraz z możliwością dalszego przejazdu. Wracam więc na ulicę Pyskowicką, którą jadę aż do przystanku autobusowego przy którym spotykam szlak i wraz z nim skręcam w prawo, w kierunku Sroczej Góry.
W mijanych wsiach wybory podczas plebiscytu były mocno propolskie. W Karchowicach w Polsce chciało pozostać 155 osób (75%), a w Niemczech zaledwie 52 (25%), w Jaśkowicach 86 osób (70%) vs. 37 (30%), we wsi Łubie 341 (77%) vs. 100 (23%). W Pniowie, do którego zmierzam liczby się trochę wyrównują – 204 (60%) mieszkańców za Polską i 138 (40%) za Niemcami.
Droga znów prowadzi przez pole, choć już takie bardziej ‘nowoczesne’. Z jednej strony dalej kopie się tu kartofle, a z drugiej na tej ornej ziemi stoi rządek wypasionych, szeregowych domków jednorodzinnych. Nie da się ukryć, że od czasów ery industrialnej Śląsk nieustannie się rozwija. Dziś już mniej się industrializuje, ale bez wątpienia urbanizuje. Na Sroczej Górze sprowadza się to do ciekawego kontrastu. Stary Świat versus Nowy Śląsk.
Ze Sroczej Góry zjeżdżam do Pniowa (Pniow). Wita mnie tablica informująca, że wieś niedawno obchodziła swoje 750-lecie. Mijam zarośnięte ruiny barokowego pałacu dawnego właściciela wsi Harisa von Groelinga. Nieco dalej, na cmentarzu dostrzegam kilka starych nagrobków a na nich ledwo już widoczne niemieckie inskrypcje. Po prawej mijam kościół św. Wacława wybudowany na zgliszczach zabytkowego drewnianego kościoła.
Pniów robi na mnie bardzo dobre wrażenie. Niewielka to wieś, spokojna, domy zwyczajne, brak przepychu, jednak wszystko jest tu na swoim miejscu. Jest czysto, uporządkowanie. Z jednej strony śląski, ale też poniekąd niemiecki ordnung. Przypominam sobie pewne mgliste głosy. W latach 90tych, kiedy różnice w poziomie życia między Polską a Niemcami były całkiem spore, pamiętam jak wracający z Rajchu wujkowie, sąsiedzi, znajomi powtarzali jak jeden mąż jak to ‘w Niemcach jest czysto, schludnie i porządnie, nie to co u nos.’ Coś w tym niemieckim porządku musi być. I zdaje się, że zachowało się jeszcze w tych śląsko-niemieckich wsiach.
Z ulicy Wiejskiej szlak skręca znów na pole. Warto się tutaj odwrócić i spojrzeć za siebie. Widok na rozpromienioną w blasku zachodzącego słońca wieś w dolinie Pniówki i wznoszące się nad nią wały Garbu Tarnogórskiego robią spore wrażenie.
Z drugiej strony, na horyzoncie wyrastają strzeliste kominy dawnego Kombinat Przedsiębiorstw Rolniczych Igloopol. Przez las dojeżdżam do Pisarzowic, gdzie pokonuje zawijasy wokół linii kolejowej i dalej ulicą, a jakże, Wiejską a potem Polną, pokonuje ostatnie na dziś pola i wjeżdżam do Toszka (Tost).
Szlak wyprowadza na główną ulicę, wprost naprzeciwko miejsca, którego Ślązakom przedstawiać nie trzeba. Powiedzenia typu ‘wywiezom mie do Toszka’ zapisały się już na stałe w śląskiej godce. I każdy dokładnie wie o jakim miejscu w Toszku jest mowa. W mieście znajduje się znany szpital psychiatryczny. Masywny budynek wybudowano w 1884 roku jako Prowincjonalny Dom Pracy Przymusowej. Po I wojnie pełnił już funkcje lecznicy dla psychicznie chorych, ale podczas II wojny światowej przemieniono go wpierw w niemiecki obóz jeniecki, a później Sowieci przekształcili go w obóz NKWD.
Kieruję się ulicą Gliwicką, mijając budynek pod numerem 34, na którym wisi tablica upamiętniająca fakt, że „dom ten w latach 1919-21 był siedzibą komendy oddziałów powstańczych I Polskiego Komitetu Plebiscytowego”. Sam budynek jest również cennym zabytkiem miasta i nośnikiem kultury. Mieścił się tu dawniej hotel należący do niemieckiej żydowskiej rodziny Guttmannów. Najbardziej znanym jej członkiem jest Ludwig Guttmann, urodzony w Toszku i jako młodzieniec zamieszkujący Königshütte (moje rodzinne miasto). Już jako pracujący w Wielkiej Brytanii lekarz neurolog zorganizował zawody dla weteranów wojennych, które rozpoczęły się tego samego dnia co Letnie Igrzyska Olimpijskie w Londynie 1948 roku. W efekcie czego sir Ludwig Guttmann uznany jest dziś za inicjatora utworzenia międzynarodowych Igrzysk Paraolimpijskich.
Wraz za szlakiem kieruję się na toszecki rynek. Prowadzi do niego jedna z odrynkowych ulic, tworzących zabytkowy, średniowieczny układ przestrzenny. Rynek jest przyjemnym, małomiasteczkowym, otoczonym kamienicami placem z ratuszem wybudowanym z kamieni po rozebranych murach obronnych miasta. Następnie jadę ulicą Zamkową i odwiedzam najważniejszy tutejszy obiekt – toszecki zamek.
Miejsca czy budynki opowiadają historię ziemi, z którą są związane. Także toszecka architektura odzwierciedla śląskie dzieje. Piastowska ziemia, na której powstał w X wieku gród, który z inicjatywy księcia toszeckiego Przemysław w XV wieku podwyższony zostaje do rangi zamku. Ten zaś niszczony przez najazdy husytów, pioruny i pożary, bywa wielokrotnie przebudowywany przez kolejnych właścicieli: rodziny Redernów czy Collonów (spotkam się jeszcze z nimi w Strzelcach Opolskich). Dzisiejszy budynek to efekt powojennego remontu. Mijam więc przedbramie, przechodzę most nad suchą fosą oraz bramę i wchodzę na zamkowy dziedziniec. To na moje dzisiejsze kilkadziesiąt już kilometrów odpowiednie miejsce, żeby odpocząć w wręcz królewskich warunkach. Zatrzymuję się nad studnią ze złotą kaczką i nadsłuchuję jej wołania. Z kaczką wiąże się zamkowa legenda. Kiedy zamek zaczął trawić pożar, była właścicielka hrabina Gizela von Gaschin uciekła przed ogniem do podziemi. Zabrała ze sobą rodzinny skarb – złotą kaczkę, siedzącą w koszyczku na jedenastu jajkach wypełnionych złotymi dukatami. Gizela ocalała z pożaru, ale kaczka, ukryta przez hrabinę, nadal zalega wraz ze skarbem w spalonych podziemiach.
Toszek żegna mnie czerwonymi, ceramicznymi dachami budynków, których półkuliste oczy wpatrują się we mnie, przypominając mi tym samym starą zabudowę zabytkowych rumuńskich miast jak Sighișoara czy Brașov. Podobnie zresztą jak w Siedmiogrodzie, w Toszku również liczna była mniejszość niemiecka. I to właśnie oni, z przeważającą większością zagłosowali za pozostanie w Niemczech – 1348 osób (86%). Tylko 217 osób (14%) mieszkańców Toszka chciało znaleźć się w nieistniejącym od wielu lat kraju jakim była wtedy Polska.
Druga część opisu Szlaku Powstańców Śląskich tutaj.
Przeczytałem od deski do deski i jestem pełen podziwu. Po pierwsze solidna dziennikarska robota - masa historycznych faktów podanych w lekkostrawnej, wciągającej formie. Po drugie - widać, że pisałaś sercem a Śląsk to twoje ukochane miejsce na Ziemi. Trzecią sprawą jest szeroka perspektywa, z jaką, mimo bycia "lokalsem" potrafisz spojrzeć obiektywnie na burzliwe dzieje śląskich ziem. Nie oceniasz motywacji dawnych Ślązaków, ale starasz się zrozumieć, co mogło kierować ich decyzjami. Niczego nie narzucasz. Najpiękniejszym wersem jest ten o granicach.
"Dawniej już sam język i kultura ze strojami czy obrzędami stanowiły o zasięgu terytorialnym danej grupy. Taka granica była zdecydowanie bezpieczniejsza niż ta, za którą trzeba było ponosić ofiarę."
Podpisuję się pod tym obiema rękami i chciałbym takiego właśnie świata, gdzie…