Ostatnie trzy lata upłynęły na Górnym Śląsku pod znakiem obchodów 100-lecia Powstań Śląskich. Ja postanowiłam poświętować po swojemu, wybierając się na Szlak Powstańców Śląskich, gdzie rozgrywała się powstańcza historia miast, wsi i śląskiej ziemi.
To druga część opisu Szlaku Powstańców Śląskich. Jeżeli nie przeczytałeś częsci pierwszej wejdź tutaj.
Dzień II
Toszek – Kędzierzyn Koźle, 68 km
Opuszczam Toszek, a już za parę kilometrów także województwo śląskie. Dzień II Szlaku Powstańców Śląskich skupiony będzie wokół wsi, pól i lasów województwa opolskiego. Na początek kieruję się niewielką uliczką Stary Młyn, przejeżdżam nad Potokiem Toszeckim i wyjeżdżam na główną drogę, aby zaraz skręcić w spokojną ścieżkę, pięknie już ubarwioną jesiennymi kolorami. Dzisiejszy poranek wita mnie przyrodą, spokojem i stadami krów zajadającymi się świeżą trawką. W takim towarzystwie bardzo chętnie spędzę ten dzień.
Gdyby zapytać przeciętnego Polaka, ba, nawet Ślązaka, z czym kojarzy mu się Śląsk, na pewno wspomniałby kopalnie, kominy i krupnioki. I nie byłoby tu nic z przesady. Górnictwo i hutnictwo wywarły na Górny Śląsk ogromny wpływ, uformowały go. Industrializacja dotknęła wielu śląskich wsi, zamieniając je wpierw w większe wsie, a potem miasta. Przemysł nie dotarł jednak wszędzie. Śląsk to bez wątpienia także wsie, pola i lasy. Doświadczam tego za każdym razem, kiedy opuszczam GOP w poszukiwaniu spokojnych rowerowych szlaków. A o te peryferyjne tereny wcale nie trudno. W kontekście tematu powstań śląskich, takie rozróżnienie na zurbanizowany i agrarny wymiar Śląska jest dość istotne. W latach 20 XX wieku, Śląsk i Ślązacy byli podzieleni na wieś i miasto. Miasto, tak jak i dziś, było bardziej zróżnicowane, wielokulturowe, zamożniejsze, wykształcone. Mieszali się tu Ślązacy, Polacy i Niemcy, z tym, że ci ostatni stanowili całkiem spory odsetek, czego odzwierciedleniem były wyniki plebiscytu. W każdym dużym mieście przyłączenie do Niemiec wygrało z dużą przewagą (nie oznacza to jednak, że za Niemcami głosowali tylko ci, którzy za Niemców się uważali). Ślązacy-Polacy pochodzili głównie ze wsi. Bardziej tradycyjna i mniej podatna na zmiany śląska wieś zdołała zachować śląską kulturę i godkę, pielęgnować śląskie tradycje. Być może także z tego powodu, wybór za Polską zdawał się być bardziej trafny. To właśnie śląskie wsie, w tym wiele tych położonych na szlaku Powstańców Śląskich, zadecydowały w 1921 roku o przyłączeniu do Polski.
Dla przykładu wyniki wyborów między Polską a Niemcami w kolejnych odwiedzanych przeze mnie wsiach plasują się następująco: Dąbrówka 156 (58%) za Polską vs. 111 (42%) za Niemcami, Jemielnica 749 (76%) vs. 240 (24%), Gąsiorowice 422 (79%) vs. 112 (21%).
W tym niespiesznym sielskim klimacie, mijając ulice Polne i Wiejskie przemierzam kolejne kilometry szlaku. Dojeżdżam do Dąbrówki, a właściwie ocieram się o nią delikatnie. Zauważam jednak, że zmieniła się lokalna architektura. Czerwień śląskiej cegły ustępuje miejsca białym wapieniom, lokalnie występującym i wydobywanym. To wrażenie zmiany kolorów i surowca podobne jest do tego, które nachodzi mnie po zupełnie innej stronie, kiedy opuszczam Śląsk wjeżdżając na teren Zagłębia i Jury Krakowsko-Częstochowskiej.
Przez ulicę Powstańców Śląskich, wjeżdżam na pola i skrajem lasu obrośniętego krzewami jeżyn dojeżdżam do Jemielnicy (Himmelwitz), jednej z bardziej malowniczych wsi na szlaku, która robi wrażenie swą estetyką oraz zaopiekowaną infrastrukturą. Na wjeździe wita mnie mogiła francuskich żołnierzy, którzy jako jeńcy wojny napoleońskiej zmarli w Jemielnicy. Pomnik ku ich czci został postawiony dopiero 100 lat później, w 1921 roku, przez francuskich żołnierzy pilnujących porządku w plebiscytowym regionie. Kawałek dalej moim oczom ukazuje się uroczy obraz. Skubiący trawę włochaty źrebak na tle błyszczącego w jesiennym słońcu stawu, w którym to odbijają się białe mury tutejszego kościoła. To dawne opactwo cystersów. Cystersi, jak to mieli w zwyczaju, kolonizowali dzikie lub słabo zaludnione tereny i rozwijali te już zamieszkałe. Władcy chętnie nadawali im ziemię na zakładanie swoich klasztorów, oznaczało to bowiem więcej złota w królewskim skarbcu. Do Jemielnicy Cystersi trafili już w 1289 roku. Przybyli z niedalekich Rud, gdzie kilka lat wcześniej założyli pierwsze cysterskie opactwo na Górnym Śląsku. Dziś zarówno przez Rudy jak i Jemielnicę prowadzi ogólnoeuropejski Szlak Cysterski.
Ławeczka nad wodą z tym pięknym widokiem to idealne miejsce na drugie śniadanie. Wyjątkowo silny dziś wiatr nie ułatwia mi przygotowania kanapki, ale miejsca zmieniać nie zamierzam. Kościelny staw, dawny staw rybny cystersów, jest dobrze zagospodarowany turystycznie. Po posiłku robię rundkę wokół zespołu klasztornego i wracam na szlak.
Mijam kościół pw. Wszystkich Świętych i nie omieszkuję go zwiedzić. O dziwo jest otwarty, to rzadkość. Zerkam do środka. Kościół był drugą świątynią we wsi, użytkowaną przez mieszkańców ‘na co dzień’. Pochodzi z XV wieku i zachowała się piękna gotycka polichromia z 1436 roku. Wokół kościoła rozrzuconych jest kilka nagrobków. Te starsze są odnowione, pięknie zdobione, z eleganckimi inskrypcjami nagrobnymi w języku niemieckim. Zapewne należały do bogatszych gospodarzy. Być może byłych proboszczów?
Kościół znajduje się tuż przy niewielkim rynku, wokół którego zachował się historyczny układ przestrzenny. Wzdłuż głównej drogi, szczytowo ustawione są stare domy. Połączone ze sobą bramami tworzą zwartą zabudowę. Budynki są tego samego projektu i konstrukcji, różnią się od siebie jedynie kolorami, dobieranymi już współcześnie. Na środku rynku znajduje się niewielki zielony placyk, na którym stoi pomnik ku czci poległych podczas I wojny światowej. Nazwiska brzmią śląsko, polsko i niemiecko. Wojna jak widać nie wybiera. Zaraz za skwerem ustawiony jest niepozorny kamień, na którym wyryto nazwy jakie wieś nosiła przez wieki: Gemelnici, Jamelnicha, Gemelnitz, Imielnica…
Pomimo wysokiego wyniku dla Polski w 1921, w gminie Jemielnica przetrwała niemiecka tożsamość, co potwierdzają dwujęzyczne tablice. Strona internetowa gminy Jemielnica wita odwiedzających przyjaznym hasłem, które przypadło mi do gustu – europejska gmina ze śląską duszą.
Jadę dalej. Mijam szkołę im. Johannesa Nuciusa – niemieckiego muzyka, będącego na przełomie XVI i XVII wieku opatem w klasztorze cystersów. Miło, że Jemielniczanie o nim nie zapomnieli.
Szlak prowadzi pośród licznych stawów i wzdłuż rzeki Jamielnica, płynącej przez kolejną wieś na szlaku – Gąsiorowice (Gonschiorowitz). Od razu witam się z gąską, których we wsi nie brakuje. Spotkać je można przy głównej drodze, gdzieś pod krzyżem, kaplicą, przy remizie. Każda z gęsi przedstawiona jest z imienia. Jest więc Otto, Ema, Trauta czy Jorg. Moje serce skrada jednak gąska Hajdla. Tak od zawsze przezywał mnie mój ojciec (pomimo, że nazywam się Justyna a Hajdla/Hyjdla to skrót od Jadwigi).
Gąsiorowice także wyróżniają się wyjątkową zabudową. Tutejszą główną ulicę Wolności zdobią stare domy, podobne do tych w Jemielnicy. Ułożone szczytem do drogi i połączone bramami. Niektóre odnowione, inne nie. I właśnie te nieodremontowane budynki dodają wsi charakteru, historycznego klimatu i zabytkowego uroku.
Przy końcu wsi, żegnam się z ostatnią gąską i kieruję na Strzelce Opolskie. Szlak prowadzi przez pola, na których brak oznakowania. Należy jechać cały czas przed siebie aż do drogi asfaltowej. Ja, skuszona widoczną z pól wieżą, odwiedzam jeszcze drewniany kościół w Szczepanku.
Wita mnie miejski świat Strzelców Opolskich (Groß Strehlitz). Ta dawna wieś łowczych i strzelców, otoczona była z każdej strony pierwotną puszczą. O myśliwskich tradycjach miasta przypomina fontanna z pomnikiem strzelca ustawiona pod samym ratuszem.
W tej niewielkiej niegdyś wsi wybudowano zameczek myśliwski, który potem przebudowano na murowany zamek, stanowiący dziś najstarszy zabytek miasta (wraz z murami miejskim, dwoma bramami - Opolską i Krakowską oraz kamienną basztą). Zamek stanowił własność Piastów do połowy XVI wieku, kiedy to przejęli go Habsburgowie linii austriackiej. Później przeszedł w ręce włoskiej rodziny, a na koniec rządził nim francuski hrabia. Zamek otoczony jest parkiem angielskim, utworzonym przez ówczesnych właścicieli zamku a dziś nazwany Parkiem Renardów. Stopniowo rozbudowywany zamek przetrwał wiele lat aż do roku 1945, kiedy to został prawie doszczętnie spalony przez radzieckich żołnierzy. Skomplikowane i mocno międzynarodowe losy zamku, odzwierciedlają złożone śląskie dzieje.
Jednak zanim dotrę do zamku, miasto na wstępnie wita mnie opuszczonym i zaniedbanym cmentarzem ewangelickim przy ul. Marka Prawego. Nekropolia ta należy do najstarszych na Śląsku. Chowano tu zmarłych ewangelików już od końca XVI wieku. Najczęściej Niemców, ludzi wykształconych, bogatych, lekarzy czy właścicieli lokalnych zakładów. Niestety rok 1945 był dla miejskich, niemieckich zabytków dość fatalny.
Ciekawy jest także strzelecki rynek, ubarwiony pstrokatymi blokami rodem z PRL. Do widoku kolorowych kamienic na rynkach jestem przyzwyczajona, ale bloki z wielkiej płyty trochę zaskakują.
Mój szlak przecina Strzelce jak strzała, prosto główną drogą. Mijam drewniany kościół cmentarny św. Barbary i wjeżdżam na ulicę Strzelców Bytomskich. W kontekście powstań śląskich to kolejna istotna wskazówka. Na Śląsku ulic o tej nazwie nie brakuje. Upamiętniony 1 Pułk Strzelców Bytomskich to złożony z Górnoślązaków oddział, który zadecydował się walczyć po polskiej stronie granicy i dla Polski. Strzelcy Bytomscy walczyli w wojnie bolszewickiej, a także w III Powstaniu Śląskim.
Zgodnie z zasadą niemieckich miast i polskich wsi, miasto Groß Strehlitz opowiedziało się za pozostaniem w Niemczech - 3364 głosów (85,7%). Tylko 558 osób (14,2%) postawiło krzyżyk przy Polsce. Te liczby inaczej się rozkładają, kiedy pod uwagę weźmie się cały powiat strzelecki. Choć opolskie wsie były już zdecydowanie mniej propolskie, niż te na wschodzie Górnego Śląska, to z mijanych na szlaku wsi, w Szymiszowie aż 277 osób (62%) oddało głos za Polską, w Kalinowicach 27 osób (40%), a w Lgocie Górnej już tylko 23 osoby (25%).
Opuszczam Strzelce Opolskie. Ostatni rzut oka na osiedle wapiennych domków jednorodzinnych i wjeżdżam do lasu w okolicach Szymiszowa (Schimischow). W oddali prezentuje się już wieża renesansowego kościoła parafialnego pw. śś. Szymona i Judy, pierwotnie protestanckiego. Na cmentarzu okalającym świątynie znajduje się zabytkowa mogiła Franciszka Waloszka - powstańca śląskiego. Jadę długą ulicą Wolności. Mijam starą stację PKP, z kilkoma położonymi w jej pobliżu domostwami. To typowy widok. Dawniej przy stacjach kolejowych mieszkali pracownicy. Uprawiali swoje gospodarstwa i do dziś mają tu swoje ogródki.
Za dworcem zaczyna się dłuższy leśny odcinek, który dziś jest dla mych nóg ukojeniem. Las chroni mnie przed wyjątkowo silnym wiatrem, zwiastującym zmianę pogody oraz znacznie odejmującym sił. To las gospodarczy, z młodymi nasadzeniami i mijającymi mnie ciężarówkami z pilarzami. Choć w pobliżu znajduje się rezerwat przyrody Tęczynów. Oznakowanie szlaku trochę szwankuje, ale bez większych trudności wyjeżdżam we wsi Kalinowice (Kalinowitz). Tutaj ponownie zachwycam się pięknie nieodnowionymi starymi domami, które swą szarością idealnie współgrają z rdzawymi barwami jesieni. Z Kalinowic na pamiątkę zabieram z ziemi kilka owoców pigwy, będą jak znalazł do zimowej herbatki. Wyjeżdżam ze wsi aleją lipową ze starymi i naprawdę okazałymi lipami. Kawałek główną drogą i znów skręcam na pole.
I to jakie pole! Takie za milion dolarów! Rozległa przestrzeń z widokiem na cztery strony świata. Na horyzoncie pojawia się już Góra św. Anny, czyli mój dzisiejszy cel i najwyższy punkt całego szlaku. Niebieskie niebo, złote trawy i czerwone owoce dzikiej róży i głogu. Choć przyznam, że wcale nie jest tak kolorowo. Na tej otwartej przestrzeni wiatr wieje ze zdwojoną siłą, a ja wjeżdżam właśnie na wysokość 408 m n.p.m – nie spektakularną, ale dziś jest to szczyt moich możliwości.
Pod względem powstańczym, Góry św. Anny jest miejscem szczególnym. To w tej okolicy w 1921 roku odbyła się największa bitwa powstańcza. Góra była na celowniku obydwóch stron, polskiej i niemieckiej, i stanowiła nie tylko ważny cel strategiczny, ale również symboliczny. Zostaje przejęta przez powstańców już w nocy z 2 na 3 maja, lecz szybko odbita przez niemieckie oddziały. Trwające prawie 2 miesiące walki na Górze św. Anny, zapisują się na kartach historii jako najdłuższa i najzacieklejsza bitwa powstańcza wszystkich trzech powstań.
Znajduję się już w Parku Krajobrazowym Góra św. Anny. Jadę przyjemnym, naturalnym bukowym lasem, który wraz z okalającymi wapiennymi wzniesieniami chroni rezerwat przyrody Biesiec. Mijam skrzyżowanie szlaków z św. Rochem. Przypomina mi się moja ubiegła wycieczka po tej okolicy. Ona też kosztowała mnie resztki sił. Zaczynam podejrzewać brak sympatii ze strony świętej Anny. Przejeżdżam nad A4 mostem łączącym wsie Wysoka (Wyssoka) z Górą św. Anny (Sankt Annaberg) i ostatkiem sił wjeżdżam na Rynek, stromo po górę.
Na Górze św. Anny znajduje się jedno z najważniejszych na Górnym Śląsku ośrodków kultu maryjnego. Zdobycie tego katolickiego sanktuarium stanowiło dla powstańców ważne symbolicznie przedsięwzięcie. Sam szlak nie prowadzi pod kościół. Ja byłam tu już nie raz, pomijam więc tę atrakcję. Udaję się za to do miejsca istotnego w kontekście tematu przewodniego tej wycieczki, czyli powstań śląskich. Mój szlak, co prawda je pomija (choć w niewielkiej odległości), ale sprowadzają do niego cztery inne szlaki. To największy na szlaku Pomnik Czynu Powstańczego, który upamiętnia wydarzenia na Górze św. Anny oraz drogę Ślązaków ku Polsce. Pomnik zaprojektowany został przez Xawerego Dunikowskiego i odsłonięty w 1955 roku, czas więc nadał pomnikowi ‘ludowego’ i polskiego charakteru. Zobaczymy na nim górnika i hutnika, matkę Polkę, powstańców śląskich, a także Armię Czerwoną i Ludowe Wojsko Polskie. Z pomnikiem związane są też pewne niesnaski. Ten wielki i masywny pomnik w pewnym stopniu przedstawia stronę narodową, niekoniecznie regionalną. Część okolicznych mieszkańców (a odsetek Niemców w okolicy jest dość wysoki) nie zgadza się z tak jednostronnym przedstawianiem historii. Podczas plebiscytu w Sankt Annabergu tylko 91 osób (18%) głosowało za Polską, 403 (82%) było za Niemcami.
Warto zerknąć również na teren za pomnikiem. Na terenie dawnego kamieniołomu, nazistowscy Niemcy wybudowali amfiteatr oraz mauzoleum upamiętniające swoje ofiary III powstania śląskiego. Mauzoleum wysadzono pod koniec wojny, a kamień wykorzystano podobno przy odbudowie Warszawy. Ocalał za to robiący ogromne wrażenie amfiteatr.
Szlak prowadzi wśród kalwaryjskich kapliczek położonych na południowych stokach Góry. Jest ich tu około 40 i przypinają mi te z Kalwarii Zebrzydowskiej. Podobnie jak przepływający tędy potok, który zarówno tu jak i w Kalwarii nazywany jest Cedronem.
Zerkam jeszcze na przepiękny widok, który rozchodzi się spod kapliczek oraz niewielkiej platformy widokowej. Pode mną teren geoparku. Oprócz wartości historycznej Góra św. Anny to także atrakcja geologiczna. Góra jest dawnym wulkanem, a w okolicy odnaleziono nawet ząb mamuta, który najwyraźniej także przemierzał tereny wokół Sankt Annabergu. W tle rozciąga się zachwycająca szeroka panorama. Za mgłą dostrzegam beskidzką Czantorię, Skrzyczne i Babią Górę, a także charakterystyczną hołdę Szarlotę. Wyraźniej kształtują się bliższe Sudety z Pradziadem na horyzoncie.
Zjazd z góry jest bardzo przyjemny. Hamuję i na chwilę zatrzymuję się przy Muzeum Czynu Powstańczego, które od jakiś 5 minut jest już zamknięte. Szkoda, bo miałam w planach je zwiedzić. Powstańcze muzeum idealnie wpisuje się w kontekst wycieczki. Obiecuję sobie powrót w najbliższym czasie. Powstańczą historię opowiada już sam budynek, który przed wojną należał do Związku Polaków w Niemczech i funkcjonował pod nazwą Dom Polski. Wokół kilka plakatów przybliżających losy trzech powstań.
Wśród towarzyszących mi kapliczek zjeżdżam do Leśnicy (Leschnitz). Tutaj także odbywały się powstańcze walki. Przypomina o tym ciekawy pomnik z trzema głowami Powstańców Śląskich stojący się na leśnickim rynku. Z miasta wyjeżdżam w dość oryginalny sposób – drogą prowadzącą wzdłuż koryta wspomnianego wcześniej Cedronu (potok Padół). Wokół zachowało się jeszcze kilka starych domów, niektóre z XIX w. W Leśnicy mieszkańcy także woleli zostać w Niemczech – 899 (90%) mieszkańców zagłosowało za Niemcami a tylko 101 (10%) za Polską.
Z Leśnicy przez pola kieruję się do Krasowej (Krassowa). Otoczona śląskimi krajobrazami pokonuję ostatnie już dziś kilometry. Po lewej rozległe pola, po lewej kominy huty w Zdzieszowicach, a za mną w całej swej okazałości – Góra św. Anny. Z Krasowej drogą i polem mknę do Raszowej (Raschowa). Przejeżdżam przez tory kolejowe i wjeżdżam do lasu. Zbliża się zachód słońca, ale las cały rozświetlony jest złotem jesiennych liści. Jestem na przedmieściach Kędzierzyna-Koźla. Wraca śląska czerwona cegła. Przejeżdżam nad Kanałem Gliwickim, który nieopodal w porcie Koźle wpada do Odry. Kanał Gliwicki uruchomiono w trakcie II wojny, wzdłuż koryta starszego Kanału Kłodnickiego, który od 1812 roku transportował śląskie towary w głąb Prus. Mijam Kłodnicę, kolejną ważną śląską rzekę, meandrującą z Katowic aż do Koźla, przez wiele śląskich miast i wsi. W Koźlu cumuję na dziś. Dzień II szlaku Powstańców Śląskich dobiegł końca.
Na koniec, przypomnę jeszcze wyniki plebiscytu. Mijane pod koniec dzisiejszego dnia wsie, zagłosowały następująco: za Niemcami opowiedziało się w Krasowej 84 osoby (55%), w Raszowej 343 (71%), a w Kłodnicy 1537 (76%).
Dzień III
Kędzierzyn Koźle – Gliwice, 62 km
Dzień III Szlaku Powstańców Śląskich zaczynam w Kędzierzynie Koźlu (Kandrzin-Cosel), a właściwie na jego przedmieściach, gdyż przez samo centrum szlak nie prowadzi. Historia rozwoju miasta związana jest głównie z Koźlem i Sławęcicami, a dopiero później Kędzierzynem. Miasto Koźle było w dużym stopniu zamieszkane przez osoby uznające się za Niemców i w Niemczech chcące pozostać. Za Niemcami zagłosowało 4546 osób (93%), za Polską zaś 342 osób (7%). Nie inaczej było w całym powiecie kozielskim, gdzie za Niemcami opowiedziało się 75% mieszkańców.
Dzisiejsza trasa rozpoczyna się z przygodami. Kiedy skręcam z głównej drogi, okazuje się, że w okolicy, przez którą prowadzi szlak coś budują. Pracują buldożery i robotnicy. Spoglądam na mapę, niespecjalnie mam jak objechać. Pcham się więc naprzód, uśmiechając się tylko do robotników, którzy schodzą mi z drogi. Poruszam się groblą, na której stare drzewa usłały mi piękny żółty dywan, specjalnie pod te niedogodności. Brak znaków, roboty drogowe i źle oznaczona trasa na mapach.cz powoduję, że trochę się tu kręcę, ale ostatecznie wyjeżdżam na główną drogę i nią już kieruję się do Brzeźców (Brzezetz). Wieś mijam szybko, przejeżdżając obok niewielkiej kaplicy z wysoką wieżą i obrazem Jadwigi Śląskiej oraz tablicy upamiętniającej ofiary Wielkiej Wojny. I tak malowniczą drogą pomiędzy polem i lasem jadę sobie dalej aż do wsi Stare Koźle (Alt Cosel). Po drodze wyniki już bardziej wyrównane. W Brzeźcach za Niemcami 302 osoby (54%) a za Polską 252 (46%), w Starym Koźlu 414 (64%) vs. 236 (36%).
Poruszam się dziś spokojnymi ulicami, w niedalekiej odległości od najbardziej śląskiej rzeki – Odry. Do Bierawy (Birawa) wjeżdżam ulicą Powstańców Śląskich. Mijam cmentarz, na którym zapewne znalazłabym stare nagrobki. Jednak, już za dwa dni Wszystkich Świętych, nie przeszkadzam więc mieszkańcom w pracach porządkowych. Jadę dalej ulicą księdza Ottona Steiera, wokół kilka ciekawych starych budynków. Skręcam z głównej ulicy, aby przez pola i młody las dojechać do Lubieszowa (Libischau). Mijam drewniane barcie przy lokalnym skansenie pszczelarskim, drewnianą kapliczkę św. Nepomucena i przy Lubieszowskiej Izbie zatrzymuję się na drugie śniadanie. Ten niewielki skansen jest dziś zamknięty, ale obchodzę go dookoła przyglądając się różnym sprzętom czy dożynkowym wieńcom. Po drugiej stronie wsi znajduje się dom, w którym swoją siedzibę ma Towarzystwo Społeczno-Kulturalne Niemców na Śląsku Opolskim. To pierwsza taka tablica, którą zauważam na szlaku, choć to właśnie województwo opolskie zamieszkuje największa w Polsce niemiecka mniejszość narodowa. Tablica ta skłania do rozmyśleń, tym razem nie o przeszłości, lecz o teraźniejszości. Jak kształtuje się dziś tożsamość potomków tych, którzy w 1921 roku brali udział w plebiscycie?
Na Śląsku żyli i nadal żyją obok siebie Ślązacy, Polacy, Niemcy. Każdy ma prawo uważać się za tego kim się czuje. Choć prawnie nie jest to takie proste. Można czuć się bowiem narodowości polskiej lub niemieckiej, ale śląskiej już nie. Wedle prawa śląski naród nie istnieje. O uznanie Ślązaków jako narodu walczą Ślązacy od lat. Walka ta nabiera rozpędu, np. w czasie spisu powszechnego, jaki ma akurat miejsce w tym roku. Jadąc szlakiem mijam wywieszone tu i ówdzie bilbordy nawołujące do deklarowania narodowości śląskiej. Wyniki latem 2022, jestem ich bardzo ciekawa. Tegoroczny spis powszechny odbywa się równe 100 lat po plebiscycie. Mniejsze ma on znaczenie niż głosowanie w 1921 roku, jednak wyniki przedstawią jak kształtuje się tożsamość nowoczesnych Ślązaków. Zastanawiam się też, jak plasowałyby się wyniki plebiscytu, gdyby na karcie welunkowej z 1921 roku pojawiłaby się trzecia opcja – Śląsk.
Po zmianie granic w 1921 roku wielu Niemców wyjechało z Polski. Po latach życia w Niemczech, byli niechętni do stania się mniejszością narodową, obawiali się dyskryminacji w nowo powstałym państwie polskim. Istotne były także przesłanki ekonomiczne. Mniej dobrowolne wysiedlenia miały miejsce po II wojnie światowej, kiedy okazało się, że dla obcych, a szczególnie Niemców, w Polsce Ludowej miejsca nie ma. Dziś na Śląsku opolskim bardzo wielu mieszkańców identyfikuje się jako Niemcy. Mniejszość niemiecka stanowi w Polsce niewielki odsetek – ok. 0,4 % populacji. Ale właśnie tu, w najmniejszym polskim województwie – w województwie opolskim mniejszość niemiecka stanowi 10% mieszkańców. Co oznacza, że 70% całej polskiej mniejszości niemieckiej mieszka właśnie w tym regionie.
Mniejszość zrzesza się w rożnych organizacjach jak Towarzystwo Społeczno-Kulturalne Niemców – największej organizacji tego typu w Polsce. Organizacja ta zajmuje się przede wszystkim krzewieniem niemieckiej kultury i języka w czasach, kiedy łatwo o jego wchłonięcie przez kulturę większości. Dziś zarówno kultura niemiecka, jak i śląska, zagrożone są przez dominację kultury narodowej polskiej.
Zrzeszanie się jest istotnym czynnikiem wspierania kultury i walki o jej przetrwanie. W czasach powstań śląskich istniały na terenie Górnego Śląska podobne organizacje. Po niemieckiej stronie granicy istniał np. Związek Polaków w Niemczech, do którego na Górnym Śląsku należało 5000 członków, część z nich późniejszych powstańców.
I tak rozmyślając sobie, dojeżdżam do Dziergowic (Oderwalde). To ważna miejscowość pod względem historii powstań śląskich. Pochodzi z niej osoba, która jest symbolem I i II powstania śląskiego – Alfons Zgrzebniok. Nauczyciel i działacz oraz dowódca powołanej w 1919 Polskiej Organizacji Wojskowej Górnego Śląska, która staje się głównym organizatorem powstańczych walk zbrojnych. Przy ul. Raciborskiej, obok Delikatesów Centrum znajduje się tablica upamiętniająca jego osobę oraz pomnik Powstańców Śląskich.
Z każdym kilometrem wkraczam w tereny, na których mieszkańcom było coraz bliżej do Polski. I tak w Bierawie głosy rozkładały się następująco: 290 (36%) za Polską i 516 (64%) za Niemcami, w Lubieszowie 143 (45%) i 172 (55%), a w Dziergowicach już 857 (75%) za Polską i 279 (25%) za Niemcami.
Mijam tory kolejowe i powoli wkraczam w dość długi i przyjemny leśny odcinek szlaku, prowadzący już właściwie aż do Gliwic, a przerywany jedynie kilkoma śródleśnymi miejscowościami. Proste, leśne drogi pozwalają się rozpędzić, dzięki czemu podczas trzeciego i ostatniego dnia szlaku kilometry zaliczam najszybciej. Jednak nawet las nie pozwala zapomnieć, że jestem na Śląsku. Niby jestem przyzwyczajona do widoku kopalń, szybów a nawet wstrząsów górniczych, to zaskakuje mnie fakt, że szlak prowadzi właściwie przez sam środek odkrywkowej Kopalni Piasku Kotlarnia. Przejeżdżam obok taśmociągu transportującego piasek oraz ogromnego górniczego wyrobiska, częściowo zalanego turkusową wodą. Ot takie śląskie lazurowe wybrzeże.
Oddalam się od pola wydobywczego i wjeżdżam w piękny i spokojny las. Kopalniane hałasy ustały, jest cicho i spokojnie. Nieopodal roztacza się już obszar Parku Krajobrazowego Cysterskie Kompozycje Krajobrazowe Rud Wielkich. Szeroka droga przez las pozwala na przyjemną leśną rajzę. I nagle, historii kopalnianej ciąg dalszy. Szlak prosto z lasu wyprowadza na teren kopalni, jadę więc łeb w łeb z wiozącymi piasek tirami. Trochę powątpiewam czy jestem na dobrej drodze, ale tak, szlak prowadzi znów przez sam środek kopalni. Mijam tory i mostek na Bierawce. Kopalniana linia kolejowa rozgałęzia się kawałek dalej, doprowadzając do kolejnej słynnej śląskiej rosbanki, czyli wciąż czynnej wąskotorówki w Rudach.
Szlak kludzi przez Kotlarnię (Jakobswalde). Przyznam, że robi ona na mnie dziwne wrażenie. Miejscowość dość stara, bo powstała jako osada hutnicza już w XVIII wieku. Ja jednak widzę tylko kilka PRLowskich bloków wyrosłych w środku lasu i śmigające jeden po drugim wielkie ciężarówki. Ni-to-miasto, ni-to-wieś. Nawet akcent zasłyszanych mieszkańców jakoś taki mało śląski. Może w tych blokach osiedlili się sprowadzeni tu dawniej z Polski (czytaj Zagłębia) pracownicy kopalni? A być może to czysty foniczny przypadek?
Kupuję w sklepie krepla, przejeżdżam obok dawnego kościoła ewangelickiego i dalej w las. Tym razem bardziej dziki, z wąskimi ścieżkami, wśród pomnikowych drzew i wysokich sosen. Po drodze napotykam czarny szlak biegnący z Pyskowic przez Rudziniec do Starej Kuźni. Z Rudzińcem wiąże się ciekawa historia. Podczas plebiscytu mieszkańcy tej wsi w takiej samej liczbie zagłosowali za Polską i za Niemcami. Doszło więc do remisu, gdyż każda ze stron otrzymała równą ilość głosów - 439.
Mieszkańcy Kotlarni w większości chcieli pozostać w Niemczech – 63 osoby (71%), w Polsce zaledwie 26 osób (29%). Zaś w Łączy odwrotnie 207 osób (68%) w Polsce, a 99 (32%) w Niemczech.
Z lasu szlak wyprowadza na zupełnie pustą drogę, wyłożoną asfaltem, tak jakby niepotrzebnie. Dotarłam do Łączy (Latscha). Na tablicy informacyjnej dowiaduję się, że wieś tylko z pozoru jest bezpieczna i spokojna. Hmm, ciekawa reklama... Czytam dalej. W 1992 roku doszło w okolicznych lasach do największego w powojennej Polsce i katastrofalnego w skutkach pożaru, który objął ponad 90 km² lasów. Spalone zostały wielkie połacie lasów, w tym cenny starodrzew oraz zginęło wiele leśnych zwierząt. Tym samym pożar przerodził się w klęskę ekologiczną. Dziś młody las rosnący na pogorzelisku (posadzono ok. 60 mln sadzonek drzew i krzewów) uznany jest za wielki sukces pracujących przy jego odbudowie leśników.
Z Łączy przez pola i lasy dojeżdżam do Sierakowic (Schierakowitz). Wita mnie malownicza okolica z pasącymi się końmi oraz błyszczącymi stawami, ponad którymi wystaje wieża zabytkowego kościoła św. Katarzyny Aleksandryjskiej. To jedna z bardziej wyjątkowych świątyń na szlaku. Zbudowana została w 1675 roku przez cieślę Józefa Jozkę. Była kilka razy przebudowywany, ale udało się odsłonić spod licznych warstw farby cenne XVII-wieczne polichromie w typie Biblii dla ubogich. Obiekt znajduje się na Szlaku Architektury Drewnianej województwa śląskiego, jednak standardowo jest zamknięty.
Szlak prowadzi niewielką dróżką wprost pod kościołem, na tyłach domów, a następnie spokojną wiejską ulicą, z kilkoma starymi, zabytkowymi kapliczkami. Zapewne jest to część zachowanego zabytkowego układu przestrzennego wsi. Żegnam Schierakowitze, witam Rachowitze.
To nie pierwsze mijane na szlaku dwujęzyczne tablice. W województwie opolskim jest ich około 360, w śląskim znacznie mniej, na takie zdecydowało się zaledwie 12 gmin. Przyznam, że bardzo lubię mijać takie tablice. Czy to na Opolszczyźnie, czy na Kaszubach. Na Podlasiu czy w Beskidzie Niskim. To tylko kawałek blachy, ale dodaje on pewnego kolorytu, elementu egzotyki oraz w tak prosty sposób sygnalizuje historię danego regionu. Dwujęzyczne tablice, według polskiego prawa mogą stanąć w gminach, w których liczba mieszkańców przynależnych do mniejszości etnicznej wynosi co najmniej 20% (lub kiedy co najmniej połowa mieszkańców wyrazi na taką tablicę zgodę). Miejscowości, które mijam na szlaku a które posiadają dwujęzyczne tablice, zaznaczam w tekście pogrubioną nazwą miejscowości w języku niemieckim.
W Rachowicach (Rachowitz) znajduje kolejny zabytkowy, drewniany kościół Świętej Trójcy. Ta późnogotycka świątynia jest wyjątkowa ze względu na swą ciekawą budowę z murowanego prezbiterium oraz drewnianej nawy. Świątynie okala kilka starych kamiennych krzyży. We wsi zachował się także drewniany spichlerz folwarczny z początków XIX wieku, który od daty budowy nie uległ większej przebudowie. Czyniąc go dość cennym, pomimo, że jego obecny stan pozostawia wiele do życzenia. Spichlerz stoi na terenie dawnego folwarku, a dokładnie na jego dziedzińcu gospodarczym.
Pomimo niemieckobrzmiących nazw, Schierakowitz i Rachowitz zagłosowały za pozostaniem w Polsce – odpowiednio 229 osób (63%) i 251 (70%).
Ze wsi wyjeżdżam ulicą Wiejską i skręcam w las. Droga jest prosta i szeroka, las piękny. Dookoła mnogość buków i jeszcze więcej czerwonych liści. W niedalekiej odległości od szlaku, w tutejszym lesie zachował się pomnik lekarz Juliusza Rogera – miejscowego Niemca, który z pasją zbierał i spisywał lokalne pieśni. Wydał je potem jako Pieśni ludu polskiego w Górnym Szląsku. Jego osobę upamiętnia dziś kamienny obelisk ułożony w miejscu jego śmierci. Tabliczka na drzewie wskazuje do niego kierunek.
Wracam na szlak. Ale uwaga, następują tutaj cywilizacyjne trudności. Na mapie szlak prowadzi przez dwa MOPy położone przy autostradzie A4. Niestety droga jest nieprzejezdna, wręcz dosłownie zamknięta na kłódkę. Najłatwiej więc będzie skręcić ze szlaku w prawo jeszcze przed wyjazdem na A4, kierować się na ulicę Pechową, a następnie przejechać tunelem pod A4, który wyprowadza genau w centrum Kozłowa (Kozlow).
Zatrzymuje się na chwilę na niewielkim ryneczku i zauważam, że pod tablicą z mapą gminy znajduje się plastikowy pojemniczek z niewielkim folderkiem opisującym atrakcje wsi. Świetna opcja dla niespodziewanych gości! Zakręcam i w oddali widzę już wyniesiony na wzgórzu kościół św. Mikołaja. Z pasącymi się pod nim końmi prezentuje się wyjątkowo malowniczo. Wjeżdżam pod górkę i obchodzę kościół dookoła. Sama wieś szczyci się dość starym rodowodem, pierwsze wzmianki o niej pochodzą już z 1279 roku. Słynęła z kuźni żelaza a także kozłowskich miodów. W kościele znajduje dzwon Urban z 1414, najprawdopodobniej najstarszy na Śląsku. Sama świątynia jest przebudowana, ale wyczuwalna jest jej wiekowość. Spod tynku przebijają się nawet stare kamienne mury pierwotnej świątyni romańskiej.
Z Kozłowa wyjeżdżam ulicą Marcina. Gdzieś przed stawem szukam jeszcze pamiątkowego kamienia upamiętniającego wybudowanie tejże ulicy, jednak nie znajduję go. Przyglądam się jednak żegnającym mnie starym domom. Każdy z nich trochę inny, każdy pamiętający czasy zupełnie różne od obecnych. Są to właściwie ostatnie tego typu wiejskie zabudowania, które zobaczę na szlaku. Niebawem wkroczę znów w śląski świat urbexu i industrialu.
Podążam wzdłuż Kozłówki a już chwilę później mijam tablicę z napisem Gliwice. Dotarłam do ostatniego punktu na trasie – jednego z najważniejszych górnośląskich miast. Początkowo wiele się nie zmienia – dalej mijam gęsi i kaczki. Dopiero potem wjeżdżam w osiedle nowoczesnych domków jednorodzinnych. Każdy z nich położony na innej wschodnio brzmiącej ulicy: Stryjska, Halicka, Samborska, Lwowska. To kresowe osiedle także przypomina, a wręcz odbija w swoim przygranicznym lustrze śląski los, historię powojennych perturbacji, przesiedleń i wykorzenionej ludności. Toć Górny Śląsk także nazywany jest Kresami, tylko, że Zachodnimi. W samym Kozłowie istniał dawniej Arbeitskommando, w którym przetrzymywani byli jeńcy wojenni potrzebni jako tania siła robocza do budowanej w pobliżu autostrady. Wielu z nich to Polacy z Kresów. Nie pasujące do tego miejsca w pierwszym momencie nazwy ulic, po chwili współgrają już z okolicą.
Zanim wjadę do miasta, przejeżdżam jeszcze przez rezerwat przyrody Stara Dąbrowa, który zaskakuje mnie jesiennymi kolorami tęczy. Z lasku wyjeżdżam już w Starych Gliwicach. Pod względem plebiscytów, zarówno w Kozłowie jak i Starych Gliwicach, czyli podgliwickich wsiach, wyniki były mocno propolskie – 475 osób (80%) i 447 (71%) za Polską, a 118 osób (20%) i 183 (29%) za Niemcami. Zupełnie inaczej wyniki plasować będą się już w mieście. Gliwice zamieszkane były w dużej mierze przez Niemców. Ci zaś z oczywistych względów głosowali następująco: 8558 osób, czyli 22% z Polską, a 32029 (79%) za Niemcami. To właśnie po niemieckiej stronie granicy aż do końca II wojny światowej zostały Gliwice, jak i właściwie wszystkie mijane przeze mnie na szlaku Powstańców Śląskich miejscowości, oprócz Piekar Śląskich, Radzionkowa i Rept.
W Gliwicach witają mnie hałas, ruch drogowy i kolorowe wieżowce. Chyba jednak wolę te polskie wsie. Szlak prowadzi cały czas ruchliwą ulicą Kozielską. Na chwilę zatrzymuję się przy drewnianym kościele Wniebowzięcia NMP, tym razem nie ze względów typowo estetycznych. Kościół ma także powstańczą przeszłość. Świątynie nie jest tutejsza, została przeniesiona z Ząbkowic, wsi położonej na zachodnich krańcach Górnego Śląska. W 1921 roku podczas walk III powstania śląskiego, świątynia została przestrzelona pociskiem artyleryjskim, którego niewypał tkwił w belce kościoła przez kolejne kilka lat.
Przyglądam się tablicy z napisem po niemiecku, choć dla mnie swojsko brzmiącym słowem heimat. Kościół służył jako obiekt pogrzebowy, leży bowiem na terenie dawnego komunalnego Cmentarza Starokozielskiego, służące od co najmniej 1877 roku. Dziś zobaczymy tu już tylko kilka nagrobków. Te zaś, którym udało się przetrwać stoją pozbawione tablic nagrobnych. Tak jakby starano się wymazać pewną część śląskiej historii. Większa część starego cmentarza to dziś teren Parku Starokozielskiego. Zapewne takich miejsc, tu na Śląsku jest więcej, dziwi jednak fakt, że pod parkową ziemią, na której dziś bawią się dzieci i spacerują seniorzy, spoczywają dawni mieszkańcy Gliwic (podobno park utworzono bez pełnej ekshumacji). W parku Starokozielskim znaleźć można jeszcze jeden punkt związany z powstaniami – pomnik-mogiła żołnierzy francuskich, którzy zginęli na Górnym Śląsku w niespokojnych latach 1920-22.
Jadę dalej, przyglądając się pięknym domom, dostojnym budynkom i zdobionym kamienicom. Zbudowane z grubych, prawie wiecznych murów, ukraszają miasto. Obraz zgoła inny od tego bytomskiego. Mijam ulicę Plebiscytową. W oddali widzę już ceglaną wieżę kościoła Wszystkich Świętych (można na nią wejść i podziwiać piękną panoramę miasta). Przejeżdżam obok Placu Rzeźniczego i wąskimi ulicami oplatającymi Rynek wjeżdżam do samego centrum miasta. Gliwice mają w sobie pewien urok, historyczną atmosferę wzbudzają respekt. Średniowieczne mury miejskie, szachownica ulic Starego Miasta, kolorowe kamienice z podcieniami, piękny Rynek. Mam wrażenie, że Gliwice utrzymały swoją silną pozycję jeszcze z czasów rewolucji przemysłowej.
Na Rynku znajduje się fontanna z Neptunem, która najprawdopodobniej została wybudowana dla upamiętnienia budowy wspomnianego wcześniej Kanału Kłodnickiego, który przez Odrę połączył Gliwice z Morzem Bałtyckim. Opuszczając Rynek, przecinam ulicę Tkacką. Tu pod numerem 4 znajdowała się redakcja czasopisma satyrycznego Pieron. Było wydawane w języku niemieckim, pomimo swej śląsko-brzmiącej nazwy. Pieron to z jednej strony śląskie przekleństwo – dziś dość powszechne, dawniej uznawane za bardzo wulgarne. Z drugiej zaś, słowo dość symboliczne. Pochodzi od słowiańskiego boga Peruna (tak jak polski piorun) i było używane w momentach szczególnego naładowania złością. A te wyładowania następowały właśnie w czasie Powstań Śląskich. Na ulicach rozbrzmiało więc głośne ty pieronie, pieroński giździe, ło pierona, jasny pieron, idż w pierony lub delikatniejsze jeronie. Przekleństwo musiało na tyle często padać z ust Ślązaków, że nawet stacjonujący na Górnym Śląsku żołnierze francuscy zaczęli nazywać miejscowych les pieronnes. A co do samego czasopisma, było ono niemiecką odpowiedzią na polskiego Kocyndra. Obydwie gazety prowadziły swoiste, humorystyczne agitacje plebiscytowe.
Przejeżdżam pod Zamkiem Piastowskim, jednym z najstarszych budowli w mieście, pamiętających jeszcze budowniczego Siemowita, z górnośląskiej/bytomskiej linii Piastów. Dziś mieści się tam Muzeum w Gliwicach, posiadające eksponaty z okresu powstań śląskich i plebiscytu, a także związane z działalnością Związku Polaków w Niemczech.
Zbliżam się ku końcowi mojej powstańczej podróży. Przejeżdżam Kłodnicę i po chwili znajduję się już przy dworcu kolejowym, przy którym oficjalnie żegnam się ze Szlakiem Powstańców Śląskich. To były emocjonujące, pełne przemyśleń i refleksji trzy dni. Zobaczyłam kawał Śląska i śląskiej historii. Teraz, pora zbierać się ku chałpie.
Ło pierona, co za szlak! Dzięki, że mogłem się z Tobą przejechać i intensywnie dokształcić historycznie w temacie Powstań Śląskich. Kilka miejsc znałem ze Szlaku Husarii Polskiej, z którym chyba często się przecinają. Stąd też znam Juliusza Rogera - w Rudach znajduje się szpitalik jego imienia.